Komisja Nadzoru Finansowego przygotowuje nową wersję słynnej Rekomendacji T, która nałożyła na banki dodatkowe obowiązki i surowiej niż dotąd kazała badać sytuację starających się o pożyczkę. KNF sygnalizuje, że chce zrezygnować zwłaszcza ze sztywnych progów, które dziś ograniczają maksymalną kwotę wszystkich rat kredytów. W miesiącu ta suma nie może przekroczyć 50 lub 65 proc. zarobków netto, w zależności od tego, czy zarabiamy poniżej, czy też powyżej średniej krajowej. Poza tym w przypadku klientów dobrze znanych bankom i występującym o stosunkowo niewielki kredyt będzie można stosować uproszczone procedury.
Takie zmiany mają przede wszystkim ułatwić życie bankom i pozwolić im na większą elastyczność. Trudno jednak przypuszczać, żeby instytucje finansowe nawet bez tak sztywnych jak dotąd limitów, otworzyły kurek z pieniędzmi bez żadnych ograniczeń. Dziś osoba zarabiająca przykładowo 2 tys. złotych, może na spłatę wszystkich pożyczek przeznaczyć tysiąc. Nawet jeśli rekomendacja T złagodnieje, banki takiemu klientowi raczej nie pozwolą się jeszcze bardziej zadłużyć. Sektor finansowy w Polsce doskonale pamięta, jakie konsekwencje miał festiwal kredytów gotówkowych, trwający przed kryzysem. Dziś wciąż odsetek takich pożyczek, które nie są regularnie spłacane, wynosi prawie 20 proc.
Na nowej rekomendacji T zatem niewiele skorzystają ci, którzy najbardziej na nią liczą, czyli osoby w najgorszej sytuacji finansowej, dziś pożyczające w parabankach na fatalnych warunkach. Takie firmy nadal będą miały klientów, bo wiele osób bez stałych dochodów lub bardzo zadłużonych nie jest - i nie będzie - obsługiwanych bez tradycyjne banki. Nawet jeśli znikną wszystkie rekomendacje KNF. Natomiast liberalniejsze przepisy mogą pomóc zwłaszcza bogatszym i uważanym za bardzo wiarygodnych klientów. Im banki zapewne bez obaw pożyczą nieco więcej niż dotychczas.
To jednak osoby, które już teraz nie muszą korzystać z usług parabanków.
Problem w tym, że dyskusja na temat zmian w rekomendacji T niepotrzebnie zaczęła rozbudzać w społeczeństwie nadzieje, które są całkowicie nieuzasadnione. Dla rynku kredytowego, tak jak dla całej gospodarki, najważniejsze nie są zmiany w przepisach KNF, tylko sytuacja na rynku pracy, wysokość zarobków czy prognozy wzrostu PKB. Im szybciej Polska się rozwija, tym więcej osób może pożyczać w bankach. Im łatwiej znaleźć dobrą pracę, tym prędzej dostaniemy taki kredyt, na jaki liczymy. I szybciej go spłacimy.
A skoro polska gospodarka hamuje, a prognozy na najbliższe miesiące nie są zbyt optymistyczne, na kredytowym rynku żadnej rewolucji nie będzie.