Zamiast wystrzału z krążownika „Aurora” (cóż, 7 listopada to też rocznica Wielkiego Października) technicy firmy Emitel wyłączyli nadajniki nadające sygnał analogowej telewizji w Żaganiu i Zielonej Górze. Lubuskie odcięło pępowinę rozpoczynając cyfrową, telewizyjną samodzielność.
Michał Boni, minister administracji i cyfryzacji odpowiedzialny za powodzenie operacji osobiście udał się na miejsce wydarzeń i w środę wieczorem zapewnił, że wszystko poszło zgodnie z planem. Wielka w tym zasługa wojewody, który konwergencję sygnału, by użyć technicznego żargonu, potraktował serio i zaprzągł dostępne służby administracyjne oraz siły społeczne do realizacji niełatwego przedsięwzięcia.
Strona techniczna nie kryje tajemnic, od wielu miesięcy trwa simulcast, czyli nadawanie równoległe sygnału analogowego i cyfrowego. Wiadomo więc, że emisja cyfrowa działa, wszystko zostało pomierzone, słabe punkty określone. Do telewizji jednak, jak do tanga, trzeba dwojga – nawet jeśli nadawca i operator emitujący sygnał zrobią swoje, widz może i tak obudzić się przed pustym ekranem. Tak się stanie (i zapewne w niejednym miejscu stało się 7 listopada), gdy telewidz odpowiednio się nie przygotuje.
Przygotowanie zaś oznacza zaopatrzenie w telewizor z tunerem naziemnej telewizji cyfrowej DVB-T w standardzie MPEG-4 i Dolby Digital Plus. Jeśli nie stać kogoś na telewizor, to konieczny jest zewnętrzny dekoder w cenie około stu złotych. Powinien on spełniać wymogi określone rozporządzeniem ministra infrastruktury z 18 grudnia 2009 r., a więc nie tylko oferować wspomniane standardy kodowania sygnału wideo i audio, lecz również posiadać odpowiednie interfejsy, a więc złącze SCART (popularne eurozłącze), funkcję aktualizacji oprogramowania, możliwość dekodowania sygnału nadawanego w wysokiej rozdzielczości HD.