Pod oranżerię pałacu Sans-Souci zajeżdża bordowe Ferrari, zza kierownicy wysiada prezes koncernu Luca Cordero di Montezemolo. Kilkanaście minut później na ten sam podjazd zawija rządowa limuzyna, a w niej prezes Europejskiego Banku Centralnego. Mario Draghi przyjechał do Poczdamu, by odebrać nagrodę medialną M100. W Sali Rafaela usłyszy za chwilę laudację od szefa Ferrari, z którym chodził do podstawówki. Ale najpierw głos zabiera niemiecki minister finansów. „Gdybym wiedział, że ta ceremonia wypadnie akurat dzisiaj, przemyślałbym swój udział” – mówi Wolfgang Schäuble z ironicznym uśmiechem na twarzy.
Jest 6 września, kilka godzin wcześniej Draghi podjął najważniejszą decyzję w historii EBC. Prezes ogłosił, że bank jest gotów skupować dowolne ilości obligacji państw strefy euro – w praktyce dał gwarancje wypłacalności Hiszpanii i Włochom, dwóm dużym krajom, które mają kłopoty finansowe. Draghi nie musiał nic kupować – sama groźba wystarczyła, by inwestorzy odstąpili od spekulacji na hiszpańskich i włoskich obligacjach. Rentowności idą w dół, giełdy w górę, nie wszyscy pieją jednak z zachwytu. Niemieccy podatnicy są wściekli, szef Bundesbanku grozi dymisją. Schäuble popiera decyzję Draghiego, ale nie może tego publicznie powiedzieć. Stąd zgryźliwości w Poczdamie.
Tamten dzień przejdzie do historii jako punkt zwrotny w kryzysie strefy euro. Trzy miesiące później słowa Włocha wciąż działają – od września na rynku obligacji panuje względny spokój. Ten spokój pozwolił europejskim przywódcom złapać oddech między pakietami ratunkowymi dla kolejnych krajów i pomyśleć o przebudowie strefy euro.