Wicepremier Jacek Rostowski już nie jest w Brukseli prymusem. W zeszłym roku nie udało mu się przykroić dziury w finansach publicznych do 3 proc. PKB, do czego się zobowiązał. Budżet na ten rok też wyraźnie odstaje od założeń, bo gospodarka hamuje o wiele ostrzej, niż prognozowało Ministerstwo Finansów.
Pustki w kasie
Zaczęło się od stawki VAT. Została podniesiona „przejściowo” dwa lata temu z 22 do 23 proc. Teraz rząd postanowił, że będzie obowiązywać do końca 2016 r. Inne kraje też uciekają się do tego sposobu, ale obecna polska stawka jest jedną z najwyższych w Europie. Wyższą, 25 proc., ma tylko Dania. Ten jeden punkt procentowy wyżej miał zwiększyć dochody państwa o około 5 mld zł. Ale przyczynił się raczej do ich spadku. Po raz pierwszy od lat zaczęliśmy bowiem ograniczać konsumpcję. Za ubiegły rok fiskus dostał z tego tytułu kilkanaście miliardów złotych mniej, niż zaplanował (w ustawie budżetowej szacował wpływy z VAT na 132 mld zł). W tym roku może być jeszcze gorzej. Po czterech miesiącach roku Ministerstwo Finansów ściągnęło niecałe 30 proc. zaplanowanych na cały rok wpływów podatkowych. Jeśli podniesiona stawka będzie obowiązywać do końca 2016 r., konsumenci zapewne zacisną pasa jeszcze bardziej, rezygnując przede wszystkim z dóbr kultury, rozrywki oraz zakupów towarów opodatkowanych najwyższą stawką VAT.
Ministerstwo Finansów uznało więc, że jeśli obywatele nie chcą płacić więcej od konsumpcji, to zapłacą od zarobków.
W ustawie budżetowej na 2012 r. wpływy z PIT oszacowano wprawdzie na 67 mld zł, ale my zapłaciliśmy więcej, w sumie – prawie 127 mld zł.