Rynek

Pokaż PIT, za karę

Związkowcy chcą, by zarobki były jawne

OPZZ szykuje projekt ustawy wprowadzający jawność płac wśród pracowników i pracodawców. O co chodzi?

Między grupą posłów Platformy, a liderami związkowymi trwa pojedynek, któremu kibicuje coraz więcej osób. Bo chodzi o pieniądze. Cudze pieniądze. Zaczęło się od zapowiedzi ustawy antyzwiązkowej, która miałaby pozbawić etatowych związkowców licznych przywilejów. M.in. sowitych w niektórych firmach apanaży, jak w przysłowiowym już KGHM. Widać mocno zabolało, bo w rewanżu szef OPZZ zapowiedział inną ustawę – zmuszającą m.in. biznesmenów i dziennikarzy do pokazania swego zeznania podatkowego. Dlaczego akurat te grupy? Nie wiadomo. Jeśli tylko dlatego, że jedni mają dużo, a drudzy nagłaśniają antyzwiązkową kampanię, to argument jest średni. Pojedynek staje się emocjonalny, a powinien być merytoryczny.

O ewentualnej jawności płac warto rozmawiać. Z kilkoma zastrzeżeniami. Jeśli szef OPZZ spodziewa się zobaczyć zarobki Jana Kulczyka i innych najbogatszych Polaków, jak twierdzi jego doradca, to się rozczaruje. Wielu z nich już od lat stało się rezydentami krajów, w których podatki są niskie, albo od dochodów osobistych w ogóle się ich nie płaci i żadnych zeznań podatkowych w naszym kraju nie składa. Inni, którzy podatkowo nie wyemigrowali, także PIT nie płacą. Ich głównym źródłem zarobku nie są bowiem pensje- jak w przypadku związkowców - ale dywidendy od zysku firm, których są właścicielami lub akcjonariuszami. W zaznaniu PIT nie figurują. Do portfeli najbogatszych związkowcy więc nie zajrzą. Ich ciekawość zaspokojona nie zostanie.

Pozostaje reszta. Są kraje, np. Szwecja, w której zarobki pracowników poszczególnych firm są jawne. Ma to swoje dobre strony. Na przykład taką, że pracodawca musi umieć mniej zarabiających przekonać, że wysokie płace innych są uzasadnione.

Reklama