Poprawiły się też nastroje przedsiębiorców. Najważniejsze jednak, że w drugim kwartale br. trend wreszcie się odwrócił. Produkt Krajowy Brutto, najważniejszy, ogólny wskaźnik kondycji gospodarki, też zaczął szybciej niż dotąd rosnąć (tym razem o 0,8 proc.). Prawdziwa recesja, czyli faktyczny spadek PKB przez dwa kolejne kwartały, przestała nam grozić. Czy rzeczywiście jest już z górki?
Może i tak, ale jakoś nikt nie chce jeszcze w tej sprawie położyć głowy pod topór. Owszem, po sześciu kolejnych kwartałach malejącego tempa wzrostu PKB (kto jeszcze pamięta, że w IV kw. 2011 roku było to 4,9 proc.?) mamy wreszcie lekką zmianę na lepsze. Jeśli przyjąć, że obecna poprawa w produkcji i eksporcie nie jest krótkotrwała (tu wiele będzie zależeć od gospodarki niemieckiej), to właśnie minęliśmy największy dołek. Kto dzisiaj o tym wie?
Na pewno nie Polacy. Z ankietowych, całkiem świeżych badań TNS Polska wynika, że trzy czwarte rodaków ciągle uważa, że „sprawy idą w złym kierunku”. A nie myślą tylko o polityce. Równie liczna grupa jest zdania, że „polska gospodarka pozostaje w kryzysie”. I to też jest zrozumiałe. Na razie jako obywatele nie odczuwamy skutków lekkiej poprawy, którą już wychwytuje statystyka. Płace, jeśli rosną, to niezauważalnie. W pierwszym półroczu zatrudnienie, liczone bez mikrofirm, spadło o 1 proc. Dyskusja o OFE i przyszłym systemie emerytalnym też na pewno nie poprawiła nastrojów. Jednocześnie konieczność nowelizacji budżetu utwierdziła Polaków w przekonaniu, że żyjemy ponad stan, finanse się rozjeżdżają a pomysłów na wyjście z impasu nie widać. Więc z czego tu się cieszyć?
Po przetrawieniu ostatnich informacji myślę, że przede wszystkim z siły i witalności polskiego przemysłu, który eksportując coraz więcej towarów, nie tylko do krajów Unii Europejskiej, udowodnił, że łatwo się nie podda. Przedsiębiorcy ostro i głośno narzekają na biurokrację, podatki, ale okazuje się, że robią swoje. Potrafią już wyprodukować i sprzedać towary tam, gdzie innym wychodzi to gorzej. W ten sposób w kreowaniu popytu dzielnie zastępują indywidualnych konsumentów, którzy przytłoczeni faktycznymi spadkami dochodów, perspektywą koniecznego oszczędzania na starość, a przede wszystkim katastroficznymi wizjami gospodarczymi rządowej opozycji, zwiesili nosy na kwintę i w tym roku przestali kupować. W efekcie krajowy popyt na towary i usługi przywiądł. Oby nie na długo.
Lokalizacja gospodarczego dołka jest dobrą okazją do wlania nieco otuchy w serca konsumentów i zachęcenia ich do śmielszych zakupów. Powinni na tym sami skorzystać, bo ceny wielu towarów i usług naprawdę powoli rosną. Byłoby to dobre połączenie patriotycznego poparcia polskiej gospodarki (przez wzrost popytu krajowego) z własnym interesem (nie przepłacamy). Z kolei przy rosnącym popycie optymistyczne prognozy w sprawie gospodarczego wzrostu rzeczywiście powinny się sprawdzić i wówczas wszyscy wyjdą na swoje.