Za dramatyczną sytuację państwowej kasy odpowiadają o wiele niższe, niż przewidywano, wpływy podatkowe. Mniej kupowaliśmy, więc na naszej konsumpcji mniej zarobiło państwo. Po prostu – spowolnienie.
Nad tą dziurą pastwili się wypoczęci po wakacjach posłowie opozycji. Niestety, nie zauważyli czegoś o wiele ważniejszego – nowelizowany właśnie budżet dowodzi kompletnej zmiany polityki gospodarczej rządu. Już nie będziemy ciąć wydatków, a raczej je powiększać. Cięcia mają dotknąć tylko administracji, dochody obywateli mają być chronione. Wprawdzie rząd o wiele mniej „zarabia”, ale za nic nie chce do wielkości wpływów przykroić także wydatków. I to jest to novum.
Jeszcze dwa lata temu płynęliśmy pod prąd, ostro zmniejszając deficyt. Żeby zmieścić się w kryteriach z Maastricht. Teraz zmieniliśmy kurs, powiększamy dziurę. Płyniemy tym samym nurtem, w którym płyną inne kraje UE, nie przejmujące się już kryteriami z Maastricht, a także Stany Zjednoczone, których kryteria te nie dotyczą. To ma być sposób na ożywienie gospodarki. Pomoc, by dzięki większym wydatkom rozwijała się szybciej, nie wpadła w recesję. Drastyczne cięcia przestały być modne. Zmęczone kryzysem społeczeństwa kategorycznie już ich sobie nie życzą. Dlaczego jednak rząd nie chce o tym z nami dyskutować? To przecież ważna sprawa. Pytań jest więcej. Czy rząd postępuje słusznie? Jakie są argumenty, które tę słuszność podważają ? Super okazja dla opozycji, żeby merytorycznie zaatakować. Jeśli umie takie argumenty znaleźć. Nie znalazła, chyba ich w ogóle nie szukała.
Słuchanie środowej debaty sejmowej było więc stratą czasu. Gdyby opozycja ostro krytykowała nowy kurs rządu, byłoby ważne posłuchać, jakich argumentów używa. Zastanowić się nad nimi, bo może przecież mieć rację. Skoro minister finansów tak się pomylił przy konstruowaniu budżetu ( podobnie pomyliło się dwunastu innych ministrów finansów w UE, a kolejnych pięciu wkrótce także przyzna się do pomyłki), to i teraz, zmieniając kurs, może się mylić. A przecież budżet, w różnym stopniu, jednak dotyczy każdego. Odbije się na wszystkich Polakach. Stopą bezrobocia, wysokością podatków, kolejkami do lekarza. Ochotą do większych lub mniejszych zakupów. Jest o czym dyskutować, jest się o co kłócić.
Tymczasem opozycja sprawia wrażenie, że tej okazji nie widzi. Że nawet nie bardzo wie, o co chodzi. Posłowie dowiedli, że wręcz nie rozumieją, na jaki temat tak ostro się wypowiadają. Z jednej bowiem strony na premiera Donalda Tuska spadały gromy, że zadłużył Polskę o wiele bardziej, niż Edward Gierek. Co jest prawdą, bo zadłużenie Polski rośnie bardzo szybko. Za szybko. Trzeba je zmniejszać, bo dług grozi zduszeniem gospodarki. Ale ta sama opozycja, która go za to krytykuje, nie podaje alternatywnych rozwiązań. Nawet nie pyta, skąd się ten dług wziął. Jakby żyła w innym kraju i kłopoty Polski jej nie dotyczyły. Jakby uznała, że im gorzej dla nas, tym lepiej dla niej. Łatwiej przejmie władzę. Jakby nie zależało jej, by udowodnić, że to ona z tej władzy zrobi lepszy użytek. Mało tego, jej przedstawiciele opozycji, gromiący rząd za długi, domagają się jednocześnie zwiększenia wydatków. Co zadłużenia nie zmniejszy, tylko wręcz odwrotnie. Czyli domagają się, byśmy sobie tę pętlę na szyi zaciskali jeszcze szybciej. Więc trudno nie zgodzić się z aroganckim, ale jednak prawdziwym twierdzeniem Jacka Rostowskiego że debata pokazała intelektualną pustkę w ławach opozycji. Nie po raz pierwszy, zresztą.