Świat bezgotówkowy, w którym ostatecznie zapanują elektroniczne instrumenty płatnicze, od dawna inspiruje bankowców. Potrafią długo i sugestywnie wyliczać, jak ciężko jest żyć z gotówką. Trzeba drukować banknoty i bić monety, a to sporo kosztuje. Polskie banknoty, które niespełna 20 lat temu uchodziły za jedne z lepiej zabezpieczonych, trzeba było niedawno zmodernizować, wykorzystując zaawansowane technologie, bo dotychczasowe już się nie sprawdzały. Operacja wymiany właśnie się zaczęła, potrwa cztery lata. Podobne problemy mają Amerykanie z dolarami. Do obiegu wchodzą kolejne lepiej zabezpieczone emisje, a mimo to Secret Service (służba, która pilnuje także amerykańskich prezydentów) nieustannie ugania się za fałszerzami.
Fałszowanie banknotów jest domeną dobrze zorganizowanych międzynarodowych grup przestępczych. W ostatnich dniach przechwycono w Krakowie transport sprowadzonych z Włoch fałszywych euro wyjątkowo wysokiej jakości. Gospodarka ponosi koszty fałszerstw. Musi coraz więcej wydawać na ich tropienie, ciągle drukować kolejne banknoty, bo te, których używamy, szybko się niszczą (zwłaszcza niższe nominały). To wszystko tylko czubek góry wydatków, które generuje obrót gotówkowy. Bo szeleszczący i brzęczący ładunek trzeba magazynować, transportować, konwojować, pilnować. Wpłacać, wypłacać, liczyć, niszczyć zużyte egzemplarze (w ubiegłym roku 300 mln szt.). Dbać, by wszędzie była wystarczająca ilość banknotów i monet, bo ich brak może wywołać niepokój społeczny, ale jednocześnie by ich było nie za wiele, bo to kosztuje. Czuwa nad tym armia ludzi w oddziałach Narodowego Banku Polskiego (który zarządza obiegiem pieniądza), w bankach komercyjnych, w sklepach i firmach – urzędnicy, kasjerzy, konwojenci, strażnicy. Lista kosztów nie ma końca. Obrót gotówkowy pochłania ok.