Prowadzoną w odpowiedzi na rosyjskie ograniczenia importowe kampanię, jak jeść więcej jabłek, żeby się nie przejadły, rozpoczęły warszawskie bary mleczne. Tradycyjne barowe dania modyfikuje się tak, żeby zawierały jak najwięcej rodzimych witamin. Kamil Hagemajer, właściciel m.in. baru Prasowego oraz Mleczarni Jerozolimskiej, nie wie jednak, na co się porywa.
Żeby skonsumować 670 tys. ton samych tylko jabłek, których nie wpuszczą na swój rynek Rosjanie, musielibyśmy zjeść rocznie 15 kg na głowę, a raczej na żołądek statystycznego Polaka. Ponad dwa razy więcej, niż zjadaliśmy do tej pory. Niejeden odpadnie. A jeszcze gruszki, śliwki, kalafiory, brokuły i kapusta. Możemy nie dać rady. Tym bardziej że bary mleczne to dzisiaj raczej szpan niż zakłady naprawdę zbiorowego żywienia. Jadamy głównie w domu. Stąd kalkulacja, że jeśli jako konsumenci zawiedziemy, do strat, spowodowanych zakazem importu do Rosji wieprzowiny, producenci dopiszą kolejny miliard euro, jaki rocznie zarabiali na sprzedaży Rosjanom owoców i warzyw. Od kilku dni do warzyw doszły też sery, ryby i wszystkie rodzaje mięsa.