Kustoszem takiej legendy jest na przykład Rafał Skąpski, szef wydawnictwa PIW, były wiceminister kultury w rządzie Leszka Millera. To w lokalu PIW przy Foksal 17 w Warszawie po październikowej odwilży w 1956 r. zaczęli gromadzić się „kawiarniani rewolucjoniści”. Tutaj na kawę parzoną w szklance, z fusami wciskającymi się między zęby, przychodziła intelektualna elita stolicy: Antoni Słonimski, Jan Józef Lipski, który na „plujkę” schodził z góry, bo pracował w PIW, uznani profesorowie, artyści. W kłębach papierosowego dymu próbowali reformować socjalizm. W kawiarence mieściły się zaledwie cztery stoliki, więc dla innej publiczności, w tym studenckiej, miejsca już nie było. Z wyjątkiem młodziutkiego Adama Michnika, który – mówiąc dzisiejszym językiem – nosił teczkę za Antonim Słonimskim. Do bycia wpuszczonym aspirował ówczesny playboy i zapowiadający się młody pisarz Janusz Głowacki. Warszawa nazwała to miejsce Café Snob. Także dlatego, że kawa w owych czasach była synonimem luksusu.
Według Błażeja Brzostka, varsavianisty, kilogram kawy ziarnistej kosztował jedną czwartą przeciętnej pensji. Nic dziwnego, że kontrole uspołecznionych zakładów alarmowały o oszukiwaniu przez nieuczciwy personel na zawartości kawy w kawie. Rekordy nieuczciwości padały w Łodzi, gdzie „zamiast z 1 kg produkować 87 większych kaw, faktycznie robiono od 150 aż do 250” – czytamy u Brzostka w „PRL na widelcu”. Więc konsumenci często gasili w szklankach papierosy, chcąc w ten sposób uniemożliwić personelowi drugie, a nawet trzecie parzenie fusów.
Po odwilży, w wyniku której zaczęły się masowo pojawiać kawiarenki prywatne, nieuczciwość piętnowano publicznie.