Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Jeśli górnicy mogą coś ugrać, to właśnie teraz

Tomasz Fritz / Agencja Gazeta
Problemy górnictwa całymi latami zamiatano pod dywan. Dziś okazuje się, że nie ma takiego dywanu, który by przykrył te hałdy problemów. I co teraz?

Górniczy protest przeciwko planom ratowania Kompanii Węglowej rozlał się na cały Śląsk. Pod ziemią, w czterech kopalniach przeznaczonych do zamknięcia, strajkuje armia górników (według jednych źródeł 1 tys., według innych 2 tys.). Żądają rezygnacji z planów zamknięcia kopalń, chcą dalej fedrować węgiel. Przekonują, że wyliczenia dotyczące nierentowności kopalń są nierzetelne. Mogą być dochodowe – twierdzą – ale pod rozmaitymi warunkami, które rząd powinien spełnić.

Na rozmowy z górniczymi związkowcami rząd wysłał delegację czterech wiceministrów – Wojciecha Kowalczyka, pełnomocnika ds. restrukturyzacji górnictwa, Rafała Baniaka, wiceministra skarbu państwa, Jacka Męcinę, wiceministra pracy i polityki społecznej oraz Jakuba Jaworskiego z Kancelarii Premiera, sekretarza Rady Gospodarczej przy Prezesie RM.

Związkowcy, nawykli do tego, że na ich wezwanie stawia się na rozmowy premier rządu, potraktowali to jako policzek. Przez jeden dzień dyskutowali, czy delegacja jest dla nich odpowiednim rozmówcą, a następnego dnia doszli do wniosku, że jednak nie. Podobno w katowickim urzędzie wojewódzkim fruwały grube słowa. Ostatecznym kamieniem obrazy okazał się zwrot „nie pajacujcie”, który miał wypowiedzieć Jakub Jaworski. I na tym rozmowy zakończono. Odesłano delegację do domu, kazano wrócić z panią premier.

Czterech wiceministrów, którzy pojechali do Katowic, to wprawdzie fachowcy, ale tylko urzędnicy. Żaden polityk nie odważył się pojechać na Śląsk. Nie zrobił tego wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński, który odpowiada za sektor górniczy, ani Włodzimierz Karpiński, minister skarbu, który ma przejąć niebawem nadzór nad sektorem.

Reklama