Węglowa spirala
Ewa Kopacz dostała bolesną lekcję. Strategia spełniania życzeń górników się nie sprawdziła
I mamy pożar w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Dużo groźniejszy i bardziej dramatyczny. A w perspektywie kolejne.
Na usprawiedliwienie pani premier można stwierdzić, że wzory podpatrzyła u mistrza. Donald Tusk, kiedy tylko usłyszał na Śląsku pomruk niezadowolenia górników, natychmiast do nich przyjechał i obiecał wszystko, czego sobie życzyli. Ewa Kopacz jesienią, kiedy usłyszała o niezadowoleniu górników z kopalni Kazimierz-Juliusz, zrobiła to samo. Pojechała i czego sobie górniczy związkowcy zażyczyli, spełniła.
Nie chcieli prezesa Katowickiego Holdingu Węglowego Romana Łoja, prezes natychmiast poleciał ze stanowiska. Kiedy zaprotestowała Kompania Węglowa, zagrożona upadkiem i niezadowolona z programu naprawczego, natychmiast z programu wykreślono wszystko, czego sobie nie życzyli działacze związkowi. Wydawało jej się, że gasi konflikt, a tymczasem nakręciła spiralę oczekiwań.
Związkowcy zorientowali się, że dostaną wszystko, czego zapragną. Szef Solidarności Piotr Duda postanowił pójść na całość. Zaczął grozić strajkiem generalnym i żądać nowych porozumień sierpniowych. Zobaczył, że władza jest słaba i można ją rzucić na kolana. Jego życzenia jeszcze nie spełniono.
Testuje więc swój pomysł na mniejszą skalę w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Firma zatrudniająca 26 tys. osób strajkuje nie w obronie miejsc pracy, ale z długą listą rozmaitych żądań socjalno-finansowych. Chodzi np. o to, by nie rezygnować z dopłaty do chorobowego (ponieważ ZUS osobom na zwolnieniu płaci 80 proc. wynagrodzenia, spółka dopłaca resztę z własnej kasy). Albo żeby pracownicy administracji dostawali posiłki regeneracyjne, tak jak górnicy dołowi. Dla ludzi pracujących w innych branżach brzmi to humorystycznie, bo nigdzie takich rzeczy nie ma, ale górniczy związkowcy są gotowi walczyć o to na ulicach.