Z jednodniowym opóźnieniem Grecy przesłali reszcie strefy euro swoje propozycje zmian, oszczędności i korekt cięć. Nagle okazało się, że mający nóż na gardle nowy rząd dysponuje ukrytymi dotąd talentami dyplomatycznymi.
Zamiast gróźb, skarg i szantażu grecki list, napisany w bardzo grzecznym tonie, pełen jest solennych obietnic. Nic dziwnego, że w Brukseli zrobił duże wrażenie. Na tyle duże, że ministrowie finansów strefy euro szybko dali zielone światło do dalszych prac. Program pomocy dla Grecji zostanie przedłużony o cztery miesiące.
Rynki finansowe mogą zatem się na chwilę uspokoić, bo Grecja nie zbankrutuje z końcem lutego i na razie nie wyjdzie ze strefy euro. Kłopot w tym, że te wszystkie piękne greckie obietnice nie są zbyt oryginalne, bo powtarza się je kolejny raz. Z tą różnicą, że tym razem podpisał się pod nimi rząd wybrany po to, żeby prowadzić zupełnie inną politykę od poprzedników.
Jednak premier Cipras szybko zrozumiał, że agresywną retorykę musi zostawić na użytek wewnętrzny, by nie tracić zwolenników. Na zewnątrz zaś, czyli w Europie, dużo więcej osiągnie się grzecznym zachowaniem niż wymachiwaniem szabelką.
Grecja zatem, zamiast iść na wojnę, próbuje teraz odwrotnej strategii. Obiecuje tak naprawdę strefie euro wszystko, co tylko mogą sobie wymarzyć wierzyciele – lepsze ściąganie podatków, ukrócenie korupcji, reformę i odchudzenie służby cywilnej, a przede wszystkim honorowanie wszystkich istniejących umów. W liście jest nawet mowa o walce z przemytem paliw i papierosów. W zamian Grecja prosi tylko o trochę pieniędzy na pomoc dla najsłabszych i najuboższych, ale tych środków ma być na tyle mało, że nie spowodują nowej dziury budżetowej.
Oczywiście trudno uwierzyć, że premier Cipras nagle tak radykalnie zmienił poglądy.