Tango z MiLoGą
Jak niemiecka płaca minimalna wpłynie na plany polskich przewoźników
Wśród przewoźników samochodowych dawno już nie było takiego wrzenia jak w ostatnim półroczu. Wiosną zorganizowali ogólnopolskie protesty i blokady dróg, pikietowali także europarlament w Brukseli. Przedsiębiorcy najpierw walczyli z ryczałtami za noclegi, które – ku zaskoczeniu branży – wyrokiem Sądu Najwyższego muszą płacić kierowcom w ściśle określonej wysokości, a od stycznia zmagają się z próbą narzucenia przez Niemcy płacy minimalnej zagranicznym podmiotom. – Przedsiębiorców denerwuje najbardziej to, że oba problemy są wirtualne. Pracujący na międzynarodowych trasach kierowcy i tak otrzymują rynkową pensję, wynoszącą 6–7 tys. zł miesięcznie, która wysokością odpowiada niemieckiej płacy minimalnej, natomiast zarówno SN wyrokiem, jak i Niemcy ustawą domagają się innej struktury wynagrodzeń, czyli innego rozpisania wypłacanych kierowcom sum. Niezastosowanie się do wyroku i ustawy oznacza bankructwo z powodu odszkodowań dla kierowców lub drakońskich kar nakładanych przez Niemców – zauważa Maciej Wroński, przewodniczący związku pracodawców Transport Logistyka Polska.
Szczególnie drażliwa jest kwestia niemieckiej ustawy o płacy minimalnej, w skrócie nazywanej MiLoG. Niemcy tłumaczą, że zawód kierowcy jest nieatrakcyjny i chcą do niego zachęcić młodzież wyższymi pensjami. Zagraniczni przewoźnicy nie rozumieją jednak, dlaczego mają ich dotyczyć wewnętrzne przepisy krajowe. – Rozumiem „delegowanie” pracownika zupełnie inaczej niż Niemcy. Kolejna niekonsekwencja to czas delegowania. Gdy mój kierowca jedzie, jest delegowany w Niemczech. Gdy 11 godzin w Niemczech odpoczywa, to już delegowany nie jest.