Ministerstwo finansów chce znowelizować budżet na 2015 r. Ta informacja wywołała poruszenie wśród inwestorów i ekonomistów, zwłaszcza że dane napływające z gospodarki i resortu nie wskazywały, że takie działania będą w tym roku konieczne.
To prawda, że dochody budżetowe były dużo niższe od tych, jakie zaplanował poprzedni rząd. Z powodu głębszej od prognoz deflacji między styczniem a październikiem do państwowej kasy trafiło 238,9 mld zł wobec spodziewanych w tym okresie 244,8 mld zł – i tego ubytku nie uda się już uzupełnić do końca roku.
Ale równocześnie dużo niższe od planów były też, podobnie jak w latach ubiegłych, wydatki budżetowe. W rezultacie deficyt za pierwsze dziesięć miesięcy roku wyniósł 34,5 mld zł wobec planowanych na ten okres… 39,8 mld zł! Patrząc tylko na te liczby, żaden rząd nie podjąłby się nowelizowania budżetu.
Czy to oznacza, że PO zostawiła fiskalną bombę i na koniec roku deficyt wystrzeli niekontrolowanie w górę? Raczej nie.
Większość wydatków jest bowiem rozdystrybuowana równomiernie na przestrzeni kolejnych miesięcy i nawet grudniowe spiętrzenie wypłat z budżetu nie jest w stanie znacząco podbić deficytu. Co ciekawe, paradoksalnie potwierdził to też pierwszy komunikat resortu finansów, z którego wynikało, że deficyt wzrośnie 3–4 mld zł. Tak niewielka korekta budżetu miała miejsce tylko raz w ostatnim dwudziestoleciu. W 2001 r. Marek Belka potrzebował znowelizować ustawę, by dosypać pieniędzy do państwowych funduszy celowych – zwłaszcza funduszu pracy, z którego trzeba było wypłacać świadczenia rekordowo wysokiej liczbie bezrobotnych. Warto przy tym zaznaczyć, że ostatnia nowelizacja budżetu z 2013 r.