Projekt ustawy o podatku bankowym trafił do Sejmu. Za opodatkowanie banków zapłacą klienci
Około 6 miliardów złotych rocznie ma dać dodatkowe opodatkowanie banków i ubezpieczycieli. Z jednej strony sporo, bo cały roczny zysk banków wynosił ostatnio 15–16 mld zł. A równocześnie niewiele, biorąc pod uwagę utratę dochodów budżetu państwa z powodu wyższej kwoty wolnej czy 500 zł na dziecko.
Każdy z tych prezentów kosztować ma przynajmniej po kilkanaście miliardów złotych rocznie. Zresztą nawet jeśli uda się zebrać zakładane 6 miliardów, to rzeczywisty zysk dla budżetu będzie niższy, bo spadną przecież wpływy z podatku CIT płaconego przez banki. Skoro zarobią mniej, to i mniej oddadzą naszemu fiskusowi.
PiS często podkreślało, że podatek bankowy nie będzie wcale polskim wyjątkiem. To prawda, tyle że istnieją dwie formy tej daniny. Jedna polega na tym, że łata ona po prostu bieżącą dziurę w budżecie i właśnie taki wariant, jak na Węgrzech, zostanie zastosowany w Polsce. Inne, dalekowzroczne rozwiązanie, jakie wybrali Niemcy, to wsparcie – poprzez dodatkowy podatek – funduszu mającego ratować banki, gdy te wpadną w tarapaty. W ten sposób sektor finansowy jest zmuszony płacić na zapas, aby nie doszło ponownie do sytuacji, gdy banki musiały być ratowane z pieniędzy podatników.
Ten drugi wariant na pewno byłby i u nas rozsądną inwestycją w przyszłość. Przecież upadłość kilku SKOK, a ostatnio jednego banku spółdzielczego poważnie nadwerężyła możliwości polskiego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W trybie pilnym organizuje on przedświąteczną zrzutkę banków, aby zasilić swoje konta. BFG nie miałby szans sobie poradzić z bankructwem pojedynczego, dużego banku. Dodatkowy podatek od aktywów mógłby i u nas, z biegiem czasu, zbudować solidne rezerwy na czarną godzinę.