[Tekst ukazał się w POLITYCE 15 grudnia 2015 roku]
Bernie Sanders wygląda, jakby wnuki zrzuciły mu się pod choinkę na przejażdżkę rollercoasterem. A on niestety dał się im namówić”. Albo „Bernie Sanders wygląda jak wiecznie spóźniony i słabo opłacany obrońca z urzędu, o którym od razu wiesz, że cię nie wybroni”. Takich dykteryjek jest więcej. Wystarczy zajrzeć na stronę o wdzięcznej nazwie „21 rzeczy, z którymi kojarzy ci się Bernie Sanders”. A dodajmy, że mowa tu o amerykańskim kongresmanie i senatorze. Facecie, który mimo 75 lat na karku walczy o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich 2016 r.
Jakby tego było mało, są jeszcze jego osobliwe wypowiedzi. Choćby samobójcza deklaracja, że nie przyjmie donacji na swoją kampanię od żadnej z wielkich korporacji. A z Wall Street to już w szczególności. Na dodatek Sanders konsekwentnie odwołuje się wprost do „socjalizmu”, co w połączeniu z zapowiedzią, że zrobi z Ameryki coś na kształt… Skandynawii, tworzy obrazek, jakiego Ameryka dawno nie widziała.
Jeszcze dekadę temu polityk, który wygląda jak Sanders i mówi takie rzeczy jak on, mógłby sobie co najwyżej wystąpić w charakterze dziwadła w jednym z wieczornych talk-shows. A nie walczyć o amerykańską prezydenturę. Tymczasem od momentu ogłoszenia decyzji o starcie w wyścigu poparcie skoczyło mu z 5 do 31 proc. To wprawdzie ciągle mniej, niż ma demokratyczna faworytka do schedy po Baracku Obamie Hillary Clinton, ale pamiętajmy, że amerykańskie prawybory to specyficzny wyścig, w trakcie którego wiele może się zmienić.