Tak na dobrą sprawę tego tekstu w ogóle nie powinno być. Bo to jakby tłumaczyć Anglikom, kim był John Maynard Keynes, a Amerykanom – kto to właściwie jest ten Milton Friedman. A jednak Michała Kaleckiego przedstawiać trzeba. Wszystko dlatego, że lata całe łatwiej było usłyszeć o nim za granicą niż w Polsce.
Tomasz Janyst nie był pod tym względem wyjątkiem. – O Kaleckim dowiedziałem się na studiach w Chinach. Czytali, powoływali się i dyskutowali. A ja musiałem robić dobrą minę i sobie potem sprawdzić, kto to taki – wspomina. W 2014 r. Janyst, z wykształcenia prawnik i bankowiec, postanowił założyć think tank. Jego celem miało być krzewienie na polskim gruncie ekonomii heterodoksyjnej. Czyli – mówiąc po ludzku – tego, co w pokryzysowej światowej ekonomii najświeższe i najbardziej inspirujące. Chodziło mu o ośrodek analityczny, który będzie rozkręcał debaty o roli państwa w nowoczesnej gospodarce, o nierównościach w XXI w. albo o tym, czy jesteśmy skazani na wszechmoc sektora finansowego. Na patrona fundacji Janyst i jego współpracownicy wybrali Kaleckiego.
– Traktujemy go jako symbol tego, że po kryzysie nie ma już powrotu do naiwnej wolnorynkowej ortodoksji, która sprzedawała neoliberalny przechył jako poglądy normalne i zdroworozsądkowe – mówi. W czasie rozmowy Janyst kilkakrotnie zaznacza, że Fundacja Kaleckiego nie jest i nie zamierza być ośrodkiem analitycznym żadnej partii ani grupy interesu. Jego obawa wynika stąd, że mniej więcej w tym samym czasie pracami Kaleckiego mocno zainteresowało się środowisko partii Razem, która w jesiennych wyborach dostała nieoczekiwanie 3,6 proc. głosów, a w najnowszych sondażach plasuje się blisko progu wyborczego.