W zasadzie można by to uznać za prowokację przeciw rządowi PiS. Bank BZ WBK, do niedawna kierowany przez obecnego wicepremiera Mateusza Morawickiego, ogłosił właśnie spore zmiany w cenniku. Są one ważne nie tylko dlatego, że to jedna z największych instytucji finansowych w Polsce, więc wielu mniejszych graczy może naśladować jej działania. BZ WBK pokazuje, że nie ma już dzisiaj tematów tabu, a banki mogą sięgnąć do kieszeni klientów w każdy sposób.
Bank, którego właścicielem jest hiszpański Santander, wkrótce każe sobie płacić za samo prowadzenie konta oszczędnościowego. W ten sposób dołączy do PKO BP i kilku mniejszych instytucji, które już stosują takie praktyki. W rzeczywistości oznacza to, że kto na koncie oszczędnościowym ma stosunkowo niewiele pieniędzy, ten będzie co miesiąc tracił, bo bardzo niskie odsetki nie pokryją opłaty za prowadzenie takiego rachunku. Może się więc paradoksalnie okazać, że lepiej oszczędności trzymać na zwykłym, nieoprocentowanym ROR niż na koncie – nomen omen – oszczędnościowym.
Na tym nie koniec złych wiadomości. Zagrożony jest też inny fundament polskiej bankowości – bezpłatne przelewy internetowe. Żeby zlecić taki przelew na nowy numer rachunku, trzeba transakcję potwierdzić kodem jednorazowym, najczęściej wysyłanym esemesem. Jednak w BZ WBK tylko pięć pierwszych takich esemesów w miesiącu pozostanie bezpłatnych. Oznacza to w praktyce, że bank kuchennymi drzwiami wprowadza prowizję za przelewy internetowe. Dotknie ona osoby, które zlecają ich dość dużo i do różnych odbiorców. To prawdziwa rewolucja, bo do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do nielimitowanych darmowych przelewów internetowych. Banki zachęcały wręcz do używania haseł esemesowych, a nie papierowych, bo były one bezpłatne.