Co kilka dni dowiadujemy się o kolejnym ognisku afrykańskiego pomoru świń (ASF). Zaraza już opuściła Podlasie, zarażone chorobą świnie pojawiły się na Lubelszczyźnie. Tak zwana strefa zapowietrzona obejmuje coraz większy obszar kraju. Tylko w sierpniu doniesienia o wykryciu kolejnego ogniska ASF pojawiają się w mediach co dwa, trzy dni. Pora pozbyć się złudzeń – w walce z tą groźną chorobą ponosimy porażki.
Ludzie nie bardzo się zarazą przejmują, bo my na ASF nie zachorujemy. Jest jednak groźna dla naszej gospodarki, ponieważ wirus błyskawicznie atakuje zwierzęta hodowlane. Zaraza już zaatakowała świnie. Dlatego gdy zachoruje jedna, natychmiast trzeba wybić i utylizować całe stado.
Szybko rozszerzający się pomór jest śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla producentów trzody chlewnej, ale także dla naszej gospodarki, może zrujnować nasz eksport żywności. Jeśli Unia uzna, że Polska nie panuje nad pomorem, zamknie przed całą polską żywnością rynek wspólnotowy. Tak jak najpierw zamknęła swój Rosja, a potem także kraje azjatyckie. Stracimy unijnych klientów, czyli rynek o wartości ponad 20 mld euro rocznie. Wielcy producenci trzody w Niemczech, Danii czy Francji mogą się bać, by pomór nie zaatakował ich hodowli.
Pierwszy przypadek ASF odkryliśmy w lutym 2014 r. U martwego dzika, kilka kilometrów od granicy białoruskiej. Do sierpnia mogliśmy się łudzić, że panujemy nad chorobą. W sierpniu tego roku okazało się, że zaraza jest górą. Z dzików przerzuciła się na hodowlane stada świń. Nie umiemy z nią skutecznie walczyć, choć specjaliści doskonale wiedzą, co trzeba zrobić, by się nie rozprzestrzeniała.
Problem z ASF tkwi jednak w tym, że niezbędne środki prewencji, jakie pilnie trzeba zastosować, nie podobają się drobnym rolnikom, czyli wyborcom Prawa i Sprawiedliwości.