W ramach porozumienia zawartego z irlandzkim rządem Apple płacił zaledwie ok. 1 proc. podatku, przy obowiązującej regularnie stawce 12,5 proc. Europejscy śledczy wyliczyli, że w 2014 r. amerykańska firma zapłaciła zaledwie 0,005 proc. podatku od dochodów osiągniętych w Unii Europejskiej.
Oczywiście, koncern będzie się odwoływał, podobnie odgraża się rząd Irlandii. Kraj ten jest „lotniskowcem” dla amerykańskich firm high-tech. Stamtąd mogą one podbijać unijny rynek, korzystając z licznych przywilejów, jakimi obdarza ich miejscowy fisku.
Miarka jednak się przebrała, unikanie podatków przez najbogatsze firmy świata podoba się coraz mniej w krajach Unii Europejskiej. Bo trudno wytłumaczyć podatkową pobłażliwość wobec firm, które jak Apple uprawiają „cash hoarding”. Na początku tego roku firma z Krzemowej Doliny dysponowała rezerwą gotówki w kwocie, bagatela, 216 mld dolarów. Nawet więc jeśli będzie musiała zapłacić unijny „domiar”, nie zbiednieje.
Dlaczego jednak firmy unikają, przepraszam, optymalizują płacenie podatków, skoro i tak nie wiedzą, co robić z nadmiarem gotówki? Gotówkę gromadzą, bo w przypadku udanych przedsięwzięć, jak Apple, strumień przychodów jest większy niż możliwości rozsądnych inwestycji. Rozsądnych, czyli zapewniających odpowiedni zwrot. Jak wykazuje wielu ekonomistów, z Robertem Gordonem na czele, innowacyjna machina kapitalizmu zatkała się. Na widoku nie ma innowacji przełomowych, które stwarzałyby szansę otwarcia nowych rynków, jak przed stu laty samochód.
Z drugiej jednak strony Apple i podobne firmy to przedsiębiorstwa kapitalistyczne, więc w swoim DNA mają wpisaną maksymalną efektywność finansową. Jeśli mogą nie zapłacić, nie płacą. I trudno mieć pretensje do ich zarządów, jeśli wcześniej nie sprawdzi się, kto na niepłacenie pozwolił.
To pytanie zaś prowadzi do władzy publicznej, która w wielu krajach uznała, że podstawą konkurencyjności ich krajów jest stworzenie jak najlepszych warunków dla biznesu i napływu kapitału.
Skala procederu wyszła na jaw w 2014 r. podczas tzw. przecieku luksemburskiego, kiedy to dziennikarskie śledztwo Międzynarodowego Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych ujawniło, że rząd Luksemburga na masową skalę „kupował” łaskawość korporacji, oferując im przywileje podatkowe w zamian za ulokowanie siedziby w tym kraju. Smaczku sprawie dodał fakt, że zamieszany w nią był Jean-Claude Juncker, właśnie mianowany na szefa Komisji Europejskiej.
Dodatkowe smaczki przyszły później, gdy okazało się, że prominentni członkowie ustępującej Komisji znaleźli świetne posady w amerykańskich korporacjach. I tak szef Komisji Manuel Barroso pracuje teraz dla banku Goldman Sachs, a Neelie Kroes dla Ubera. Oczywiście, nic z tego nie musi wynikać, na pewno jednak te smaczki pozostawiają olbrzymi niesmak.
Decyzja Komisji Europejskiej w sprawie Apple, przyjęta z aplauzem przez ekonomicznego noblistę Josepha Stiglitza, jest dobrym sygnałem. Przypomina, że państwo to nie akwizytor, tylko jego zadaniem jest świadczenie usług publicznych. A do tego potrzebne są pieniądze, których źródłem są podatki.