CETA i TTIP mają w Polsce więcej przeciwników, niż się PiS zdawało. Na lewicy i prawicy
W sobotę w Warszawie odbył się protest przeciwko ratyfikowaniu przez Polskę umowy CETA. Wzięło w nim udział ok.5-6 tys. osób. Był to protest ważny, bo PiS wciąż waha się, co zrobić z kontrowersyjnym projektem liberalizacji handlu transatlantyckiego i wzmocnienia korporacji kosztem rządów.
CETA, siostra bliźniaczka TTIP, na ostatnie prostej. Gabinet Szydło przez wiele miesięcy kluczył i chyba miał nadzieję, że będzie mógł po cichutku dać zgodę na kontrowersyjną umowę. Ale się przeliczył, bo CETA i TTIP mają w Polsce więcej świadomych swych racji przeciwników, niż się politykom zdawało.
Miało być tak. Wicepremier Morawiecki mówi każdemu to, co rozmówca chce usłyszeć. Gdy spotyka się z inwestorami i przedstawicielami biznesu, sugeruje, że Polska jest za TTIP i CETA. Kiedy pytają go o to krytycy dalszego pogłębiania wolnego handlu i globalizacji, Morawiecki puszcza do nich oko, dając do zrozumienia, że rząd PiS ma do obu układów cały szereg zastrzeżeń.
Ale nie chce być kozłem ofiarnym, na którego zostanie zrzucona wina za fiasko trwających wiele lat negocjacji. A potem, jak to w Polsce, uwaga opinii publicznej powędruje w inne rejony i gabinet Szydło po cichutku bez rozgłosu da w Brukseli zielone światło na wejście w życie CETA. No bo przecież chyba nie chcemy kolejnego sporu z Unią Europejską. A poza tym CETA jest przecież lepsza od TTIP.
Ale tak się nie stało. A nie stało się dlatego, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy nieoczekiwanie zbudował się w Polsce szeroki wyrazisty front sprzeciwu wobec TTIP oraz CETA. Co ważne, stało się to kompletnie poza kształtującym polską politykę sporem PO-PiS czy ostatnio KOD-PiS. Siła tego sprzeciwu polega głównie na tym, że płynie on z dwóch niezależnych źródeł.
Jedno wypływa z lewicy. Ale nie tej starej (i umierającej) spod znaku Leszka Millera czy Janusza Palikota.