Rynek

Pogotowiu na ratunek

Co przyniosą zmiany w ratownictwie medycznym

Od 2018 r. firmy prywatne zostaną z pogotowia usunięte. Obsługiwane przez nich miejscowości zostaną przyporządkowane stacjom w innych miastach. Od 2018 r. firmy prywatne zostaną z pogotowia usunięte. Obsługiwane przez nich miejscowości zostaną przyporządkowane stacjom w innych miastach. Tomasz Krufczyk / Forum
Ministerstwo Zdrowia zamierza wysadzić lekarzy z karetek pogotowia. W nagłych przypadkach do pacjentów pojadą tylko ratownicy. Są podejrzenia, że nie chodzi tu o racjonalizację, ale o nacjonalizację pogotowia.
Jeżdżący w karetkach specjalistycznych lekarze ratownicy uważają, że nowa ustawa wymierzona jest przeciwko nim.photographee.eu/PantherMedia Jeżdżący w karetkach specjalistycznych lekarze ratownicy uważają, że nowa ustawa wymierzona jest przeciwko nim.

Artykuł w wersji audio

Prawnicy z kancelarii odszkodowawczych zacierają ręce. Spodziewają się wielu procesów, które wytoczą państwu poszkodowani pacjenci. Młodzi lekarze z Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej alarmują, że zapowiadane zmiany oznaczają „drastyczny spadek jakości opieki nad pacjentem”. Zagrożone będzie jego bezpieczeństwo. Podpisują się pod tym anestezjolodzy. Młodzi lekarze mówią, że zmiany przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego. Chętnych do pracy w SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy) będzie jeszcze mniej, a osób tuż po studiach wyjeżdżających do pracy za granicą więcej.

Rewolucję w pogotowiu ratunkowym zapowiada projekt nowelizacji ustawy o ratownictwie medycznym. Jej autorzy najwyraźniej zdają sobie sprawę z tego, że ratownik, najczęściej po szkole policealnej, ma w ratowaniu ludzkiego życia kompetencje mniejsze niż dyplomowany lekarz. W sytuacjach szczególnie trudnych przewidują więc e-konsultacje. To kolejny zapis, który zdumiewa specjalistów medycyny ratunkowej.

Ciało na szosie 

Wynika z niego, że ratownik może drogą elektroniczną zwrócić się o poradę do lekarza dyżurującego w szpitalnym oddziale ratunkowym. – SOR to rzeźnia – mówią wprost lekarze. Tam zawsze są kolejki. Trudno więc sobie wyobrazić, że doktor przestanie czekającym chorym udzielać pomocy, żeby móc konsultować na odległość innego chorego, nie mając na temat jego stanu zdrowia odpowiedniej wiedzy. To groźny zapis. Zarówno dla pacjenta, którego naraża się, że na odległość może być niewłaściwie leczony, jak i dla lekarza, który konsultuje. To nie ratownik, który nie ma uprawnień do leczenia, ale właśnie lekarz poniesie odpowiedzialność za ewentualny błąd, o który w tej sytuacji nietrudno. Kancelarie odszkodowawcze, które reprezentują w sądach pacjentów, tylko na to czekają.

Doktor M. z powiatowego miasta w Wielkopolsce ma 40 lat i specjalizację z medycyny ratunkowej. Na razie jeździ jako załoga karetki specjalistycznej (S) i nie jest w stanie zrozumieć, że po wejściu zmienionej ustawy w życie (na razie to projekt) straci do tego prawo. Zastąpi go ratownik. Teraz M. organizuje sobie pracę w Norwegii. Kontaktów do agencji, rekrutujących polskich lekarzy do pracy za granicą, w branżowych mediach jest mnóstwo. Załatwiają wszystkie formalności, trzeba tylko pozwolić im działać. Takich lekarzy jak on jest na pewno więcej.

Tymczasem już teraz do wielu wezwań jeżdżą karetki z napisem P (podstawowe), czyli z załogą, w składzie której są tylko ratownicy, bez lekarza. Podobnie jak w krajach anglosaskich. Takich ambulansów jest coraz więcej, już 904 z 1467 jeżdżących w pogotowiu. – Zespołów z lekarzami jest 563, a jeszcze niedawno było 630. Nie możemy więc udawać, że lekarze są, skoro ich brakuje – stwierdza Marek Tombarkiewicz, wiceminister zdrowia. W dodatku aż 90 proc. lekarzy w pogotowiu tylko dorabia, od godz. 15 do 7 rano. Na etaty zatrudnić się nie chcą.

W zasadzie niewiele się więc zmieni? Otóż niekoniecznie. – O tym, czy do chorego wysłać ekipę P czy S, decyduje dyspozytor pogotowia. Decyzję podejmuje po wywiadzie z osobą wzywającą karetkę – zauważa Katarzyna Czajka, prezes Falck Medycyna. Jeśli przypadek wygląda na zagrożenie życia, jedzie S. Teraz do każdego chorego pojedzie tylko P. Bez względu na stan chorego. Jeśli ratownik nie będzie w stanie mu pomóc, karetka zawiezie go do szpitala. Wydłuży się czas czekania na udzielenie pomocy. Zachowanie standardu „złotej godziny”, która często ratuje życie, bo w czasie pierwszych 60 minut pomoc jest najbardziej skuteczna i należy ją pacjentom zagwarantować, może się okazać niemożliwe.

Wyprowadzenia dyplomowanych lekarzy z karetek pogotowia boją się nie tylko medycy i pacjenci, ale także policja. Jeśli na drodze zdarzy się tragiczny wypadek komunikacyjny, w wyniku którego ktoś zginie, to wezwana karetka przyjedzie i pojedzie z powrotem, zostawiając ciało na szosie. Ratownik nie ma bowiem uprawnień, aby móc stwierdzić zgon. Trzeba będzie czekać na koronera, czyli specjalnego lekarza zatrudnionego przez starostę. Projekt przewiduje, że nie dłużej niż 12 godzin.

Marek Grzegory, komendant Komendy Powiatowej Policji w Opocznie, obawia się, że to czekanie może więc trwać długo. Ciała nie można po prostu, ot tak, zostawić. – Trzeba będzie postawić przy nim policjanta. Policja też nie ma za dużo etatów – zauważa. Nie mówiąc już o godności ofiary i bezpieczeństwie innych użytkowników drogi w przypadku wielogodzinnego przetrzymywania zwłok na poboczu.

W Łasku dotychczasowy lekarz, emeryt, pełniący funkcję koronera, właśnie zrezygnował. Starostwo szuka kandydata na jego miejsce. Nie ma chętnych. – Do tej pory przepisy mówiły, że koroner potrzebny jest do stwierdzenia zgonu tylko wtedy, gdy zdarzy się on w miejscach publicznych – stwierdza starosta Teresa Wesołowska. Nie miał więc dużo pracy. Po wejściu w życie ustawy będzie też musiał jeździć do prywatnych domów, ale z projektu jasno to nie wynika. Teraz, gdy zgon stwierdzi lekarz pogotowia, ciało może zabrać zakład pogrzebowy. Czy potem trzeba będzie czekać na koronera? Obowiązkiem znalezienia i opłacenia lekarza, którego zajęciem będzie stwierdzanie zgonu, obarczono samorząd lokalny. Nikt starostów o zdanie nie pytał.

Wydłużenia czasu dojazdu karetki pogotowia do chorego obawiają się mieszkańcy kilku powiatów w Wielkopolsce, woj. lubuskim, dolnośląskim, łódzkim i na Mazowszu. Obawy towarzyszą mieszkańcom Pruszkowa, Żyrardowa i Grodziska. Wszędzie tam, gdzie obecnie w pogotowiu ratunkowym jeżdżą firmy prywatne. Należy do nich zaledwie 9 proc. wszystkich, czyli 150 karetek. Najwięcej, bo 93 karetki, są własnością Falcka. Od 2018 r. firmy prywatne zostaną z pogotowia usunięte. Obsługiwane przez nich miejscowości zostaną przyporządkowane stacjom w innych miastach. Chętne do przejęcia pogotowia są szpitale, które kontrakt utraciły. Skąd wezmą pieniądze na zakup brakujących karetek? Na Mazowszu pogotowie ratunkowe jest jeszcze podzielone na pięć rejonów. Docelowo ma być jeden.

Tylko na etatach 

O tym, że prywatyzacja ratownictwa medycznego będzie zatrzymana, informowała już w exposé premier Beata Szydło. Teraz PiS idzie dalej. Całe pogotowie ma być państwowe.

Nie dlatego, że firmy prywatne działały gorzej – zapewnia Katarzyna Czajka, prezes Falck Medycyna. – Od 2002 r., kiedy duńska firma weszła do Polski, byliśmy poddawani wielu kontrolom. Sprawdzali nas wszyscy: CBA, ABW, NIK. Nigdy nie znajdowali nieprawidłowości. Prezydent Lech Kaczyński, doceniając naszą rolę w systemie, zaprosił nas w 2006 r. do pałacu na uroczyste podpisanie ustawy o ratownictwie medycznym. Tej, która teraz ma iść do kosza. Konkurencja w publicznej ochronie zdrowia stała się niepożądana. Źle wpływa na bezpieczeństwo... jednostek publicznych.

Żeby wejść na rynek, trzeba było wygrać konkurs. – Warunkiem złożenia oferty było zbudowanie stacji pogotowia i odpowiednia liczba nowocześnie wyposażonych karetek – przypomina prezes Czajka. Premiowany był nowoczesny sprzęt i dobre kadry. Żeby przyciągnąć lekarzy ratowników, Falck płacił lepiej, co dyrektorom publicznych jednostek nie bardzo się podobało. Jeżdżący w karetkach S lekarze ratownicy uważają, że nowa ustawa wymierzona jest przeciwko nim. – Chcą nas zmusić do pracy w SOR, to taka inna wersja pogróżki, że nas wezmą w kamasze – twierdzi lekarz wybierający się do pracy w Norwegii. W publicznym szpitalnym oddziale ratunkowym praca jest o wiele bardziej wyczerpująca niż w karetce, a zarobki sporo niższe. W prywatnym pogotowiu miesięcznie, na kontrakcie, wyciągnie 20–30 tys. zł. W publicznym, zgodnie z nową ustawą, wszyscy mają pracować tylko na etatach.

O tym, do którego pacjenta skierowana zostanie karetka z lekarzem, a któremu jest w stanie pomóc ratownik, nie decyduje właściciel karetki, ale niezależny od niego dyspozytor medyczny. System ratownictwa podporządkowany jest wojewodzie. To on ocenia, jak ze swych zadań wywiązują się prywatne firmy, kontrolę nad systemem ratownictwa sprawuje państwo. Wiceminister Marek Tombarkiewicz zapewnia, że jak pogotowie stanie się tylko publiczne, ta kontrola będzie skuteczniejsza, a pieniądze zaoszczędzone na płacach lekarzy przeznaczone zostaną na podwyżki dla ratowników. – Nie chcemy, żeby prywatne firmy dzieliły dywidendę zarobioną na ratowaniu życia – podkreśla Tombarkiewicz.

Żeby wygrać konkurs, deklarowaliśmy, że poprowadzimy stację pogotowia za 10, a nawet 18 proc. (jak w Grodzisku) mniejszą sumę, niż otrzymywała jednostka publiczna, która nie była w stanie wyjść na zero. Nie wyciągaliśmy rąk do państwa ani samorządów po pieniądze na inwestycje – polemizuje prezes Czajka z Falcka.

Falcka nikt do Polski nie zapraszał, sam przyszedł. Ale już Artura Obsta długo do kupna karetki namawiał dyrektor miejscowego szpitala w Obornikach Śląskich. Polska firma NZOZ Obst Ambulans Union Ratownictwo Medyczne zaczynała od jednej karetki wynajętej na potrzeby szpitala. Potem wygrali konkursy na prowadzenie pogotowia w Rogoźnie, Pniewach, Wronkach, Międzychodzie i Sierakowie, i wszędzie natychmiast wysłużone polonezy były zastępowane mercedesami. Z publicznymi szpitalami wygrywali dzięki nowoczesnemu sprzętowi, karetkom i lekarzom. Więc konkurencja nie lubiła ich coraz bardziej.

Trzeba było wszystkie rozmowy z dyspozytorem nagrywać, żeby udokumentować, o której godzinie było wezwanie i kiedy wyjechała karetka – opowiada Artur Obst. – Oprócz kontroli zdarzały się donosy do prokuratury. Kilka lat temu wygraliśmy kolejny konkurs, na pogotowie w Szamotułach. W odzyskanie kontraktu dla miejscowego szpitala bardzo zaangażowali się posłowie SLD. Potem dziękowano im w gazetach. To zachęciło władze do pozbawienia nas kontraktu w Pniewach i Wronkach. Obecnie obsługujemy tylko pogotowie w Międzychodzie i Sierakowie. 50 osób trzeba było zwolnić. Karetki stoją na placu.

Adamowi Struzikowi, marszałkowi Mazowsza (PSL), pomysł wyrugowania z pogotowia ratunkowego firm prywatnych bardzo się podoba. Publiczne naciskają na zlikwidowanie konkurencji. Na pytanie, co się stanie z polskimi firmami, które wygrały konkursy i zainwestowały spore pieniądze, marszałek odpowiada: – Niech idą na podwykonawców do publicznego pogotowia. W myśl nowej ustawy rynek ratownictwa medycznego ma być dla firm prywatnych zamknięty. Mogą być na nim obecne tylko firmy, w których dominującym właścicielem jest podmiot publiczny, np. marszałek. – Żaden właściciel prywatnej firmy nie odda nad nią kontroli. Ale też żaden podmiot publiczny nie weźmie na podwykonawcę firmy prywatnej – przypuszcza lekarz jeżdżący w karetce prywatnej. Natychmiast musiałby się spodziewać wizyty CBA, CBŚ i kogo tam jeszcze. Nową ustawę wprowadza się właśnie po to, żeby się prywatnej konkurencji pozbyć. Za wszelką cenę?

Polityka 51.2016 (3090) z dnia 13.12.2016; Rynek; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Pogotowiu na ratunek"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną