Coraz więcej wskazuje, że wbrew powyborczym zapowiedziom rząd PiS nie zrealizuje całego, zbyt ambitnego i odziedziczonego po poprzedniej władzy Programu Budowy Dróg Krajowych.
Odpowiedzialny za ten obszar wiceminister infrastruktury Jerzy Szmit przyznał, że na trasę ekspresową S6 od Koszalina do Trójmiasta zabraknie pieniędzy. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad unieważniła przetarg na zachodnią obwodnicę Łodzi (S14), co w praktyce opóźnia jej oddanie na po 2020 r. Zagrożone są też kolejne inwestycje, m.in. łącząca Koszalin, Poznań i Śląsk S11 czy S74 ze Stalowej Woli do Piotrkowa Trybunalskiego.
Problemów może być też więcej, bo w ramach restrukturyzacji GDDKiA pracę straciło kilku dyrektorów oddziałów regionalnych. Zwolnienia objęły też pracowników niższego szczebla, co w branży przyjęto z niepokojem. Dyrekcji od dawna zarzucano słabe przygotowywanie przetargów (nie tylko formalne, ale też projektowe, np. w zakresie rozpoznania geologicznego terenu) i opieszałość, a wymiana kadr może doprowadzić do kolejnych opóźnień.
Pisowski rząd nie jest ani pierwszym, ani pewnie ostatnim, dla którego realizacja inwestycji drogowych staje się problemem. Ale to pierwszy rząd, który wdepnął na tę minę na własne życzenie.
Plan budowy dróg rządu PO-PSL
Obowiązujący Program Budowy Dróg Krajowych, czyli rządowy plan inwestycyjny do 2025 r., przyjął we wrześniu 2015 r., tuż przed przegranymi wyborami, poprzedni rząd. Zgodnie z planem w ciągu 12 lat miało powstać 3,9 tys. km autostrad i tras ekspresowych oraz 56 obwodnic. W praktyce oznacza to zbudowanie docelowej sieci szybkich dróg w całym kraju. PO-PSL zaplanowało na inwestycje 107 mld zł.
Eksperci i przedstawiciele branży jednomyślnie uznali ten dokument za bardzo słaby.