Zaczepka: „Mnie nie stać na taki drogi garnitur jak pana, panie Macron!”. Odpowiedź: „Jak chcesz kupić sobie taki garnitur, to idź i na niego zarób!”. Ta uwieczniona na amatorskim filmie utarczka z maja 2016 r. jest już we Francji internetowym klasykiem. Emmanuel Macron, wówczas minister gospodarki i przemysłu, odwiedził miasteczko Lunel w południowej Francji, gdzie nadział się na antyrządową demonstrację związkowców. Superminister forsował wtedy reformy polegające na osłabieniu roli związków zawodowych, zmniejszeniu ochrony zatrudnienia i usankcjonowaniu dłuższej pracy za tę samą płacę.
Rzecz w tym, że robił to w imieniu socjalistycznego rządu, od którego można by oczekiwać, że pozycji pracy w starciu z kapitałem będzie jednak bronił. Tyle że budując swój polityczny wizerunek, Macron nawet nie udawał, że ma tu jakiś ideowy kłopot. Przeciwnie. Wszem i wobec głosił, że najważniejsza jest dla niego konkurencyjność francuskiej gospodarki i jej nadążanie za prawami globalizacji. A że są to prawa wilcze, które wielu lewicowym wyborcom niosą prekaryzację i wpychają w ramiona Marine Le Pen?
Ten kłopot Macron ominął, zmieniając grupę wyborców, na których postanowił się oprzeć. Zaczął się zwracać w stronę francuskich zwycięzców minionych trzech dekad oraz do tych, co na sukces dopiero ostrzą sobie zęby i narzekają, że mocno uregulowana gospodarka V Republiki nie daje rozwinąć im skrzydeł. To m.in. młodzi i prężni twórcy start-upów, z którymi francuski prezydent elekt tak chętnie się w ostatniej kampanii wyborczej fotografował. Jeśli przyjrzeć się bliżej politycznej mapie Europy, to bardzo podobną retorykę można było zobaczyć u wielu innych przywódców współczesnej europejskiej „lewicy”: choćby premiera Włoch z lat 2014–16 Matteo Renziego czy Portugalii Pedro Passosa Coelho (2011–15).