Porządki w Uberze
Inwestorzy przykręcają śrubę Uberowi. Firma pozbywa się kontrowersyjnego szefa
Najsłynniejszy konkurent taksówek pozbył się właśnie kontrowersyjnego szefa. Jego następca musi posprzątać gigantyczny bałagan.
Uber zdecydowanie zasługuje na miano najbardziej kontrowersyjnej firmy świata. I to z wielu powodów. Wchodząc do kolejnych krajów, świadomie idzie na zderzenie z lokalnymi przepisami i czeka na reakcję lokalnych władz. Jedne walczą z nim wszelkimi możliwymi sposobami, próbując bronić tradycyjnych taksówek. Inne – jak do tej pory polski rząd – wysyłają różne sprzeczne sygnały, ale Ubera tolerują.
Taki model biznesowy zapewnia darmową reklamę dzięki praktycznie codziennym informacjom o nowych konfliktach Ubera z regulatorami i taksówkarzami.
Z drugiej strony jest też niezwykle kosztowny, bo wymaga angażowania zastępów prawników i wydawania ogromnych pieniędzy na lobbing. Efekty? Uber tylko w ubiegłym roku miał straty wynoszące prawie trzy miliardy dolarów. Swoją ekspansję zawdzięcza jednak hojnym inwestorom, którzy wciąż wierzą, że to do Ubera należy przyszłość rynku miejskich przewozów. Tolerują straty w nadziei, że kiedyś Uber będzie maszynką do zarabiania pieniędzy. Tak jak stało się to z Facebookiem, który też długo miał marne wyniki finansowe, a teraz jest żyłą złota.
Jednak nawet cierpliwość ludzi zarządzających miliardami kiedyś się kończy. To właśnie ci wielcy inwestorzy zmusili kontrowersyjnego szefa Ubera, Travisa Kalanicka, do ustąpienia ze stanowiska. Kłopot bowiem w tym, że do wojen Ubera z rządami i taksówkarzami dochodzą też konflikty wewnątrz firmy.
Czy koniec Travisa Kalanicka to koniec Ubera?
Jedna z byłych pracownic twierdzi, że w Uberze była molestowana seksualnie. Coraz głośniej swoje niezadowolenie z powodu niskich stawek i ciężkich warunków pracy wyrażają sami kierowcy. Nagranie kłótni jednego z nich z Kalanickiem wyciekło niedawno do internetu.
Chwały Uberowi nie przynosi też sposób naliczania opłat za przejazd, który natychmiast zwiększa cenę w przypadku nagłego wzrostu zainteresowania usługami. A tak dzieje się na przykład podczas zamachów terrorystycznych czy katastrof naturalnych. Jakby tego było mało, Ubera o kradzież technologii oskarżył właściciel Google. Obie firmy pracują nad samochodami autonomicznymi, czyli sterowanymi przez komputer. Dla Ubera takie auta byłyby rozwiązaniem problemu niezadowolonych kierowców.
Ta lista skandali i kontrowersji wcale nie jest zresztą zamknięta. Wciąż dochodzą nowe, a dotychczasowy szef Ubera z symbolu sukcesu przeistoczył się w agresywnego menedżera, który nie kontroluje już swojej firmy. Nic zatem dziwnego, że musiał odejść. Najważniejsze pytanie: co dalej z Uberem? Bo choć musi się on zmagać z tyloma problemami, ma też na swoim koncie ogromne sukcesy. Wielu, zwłaszcza młodych ludzi, pokochało Ubera i zdecydowanie woli go od tradycyjnych taksówek. Do tego słowo „uberyzacja” weszło już do języka i jest dowodem na to, jak bardzo zmienia się rynek pracy.
Uber to bowiem nie typowy pracodawca, ale pośrednik kojarzący klienta i pracownika poprzez swoją aplikację. Firma ma zresztą gigantyczne ambicje – już dostarcza jedzenie i chce stać się alternatywą dla kurierów. Nowy szef zapewne spróbuje nieco wyciszyć skandale, ale metody rozwoju Ubera raczej nie zmieni. Wciąż będzie on taranem próbującym zmiażdżyć konkurencję. Tam, gdzie natrafi na zbyt silny opór, wycofa się taktycznie i przerzuci natychmiast siły na kierunek, gdzie rywale są za słabi.
Jedyne, co może mu zagrozić, to zmiana nastrojów wśród inwestorów. Jeśli przestaną dokładać do tego tarana kolejne miliardy, nastąpi katastrofa. Ale na to się na razie nie zanosi.