Do zrywania tego typów umów bilateralnych zachęca Komisja Europejska. Uważa bowiem, że gwarantem przestrzegania interesów unijnych inwestorów w innych krajach członkowskich są niezawisłe sądy. Polskie sądy są przecież także sądami unijnymi, bilateralne umowy o wzajemnej ochronie inwestycji stały się niepotrzebne. Problem w tym, że polskie sądy (jeżeli PiS uda się przegłosować weta prezydenta) po podporządkowaniu władzy sądowniczej politykom partii rządzącej niezawisłe być przestaną. Mamy więc problem. A inni mają problem z nami.
Jeszcze kilka dni temu z takiej zapowiedzi rządu moglibyśmy się więc nawet cieszyć. Jednym ze skutków rezygnacji z bilateralnych umów jest bowiem fakt, że wszelkie spory między inwestorem z innego kraju UE, w tym przypadku z Portugalii, a rządem polskim mają być rozstrzygane przez polskie sądy. Obecnie zagraniczni inwestorzy skarżą nas przed międzynarodowymi trybunałami i – w razie niekorzystnych wyroków – może nas to kosztować nawet 10 mld euro. Przeniesienie sporów na polski grunt jest więc szansą, że polski punkt widzenia będzie się liczył. Przestaniemy się obawiać ewentualnej stronniczości obcych trybunałów, mniej ważna stanie się też ewentualna nieudolność naszej obrony i prezentowania polskiej racji.
Niestety, w obecnej sytuacji zerwanie tego typu umów może być dla polskich polityków także wielką pokusą wpływania na sądy, by uwzględniały tylko nasz interes. By stały się stronnicze. Nie brały pod uwagę interesu i racji drugiej strony. W takim przypadku, wbrew pozorom, nie ma się z czego cieszyć. Za ewentualną stronniczość i niesprawiedliwe wyroki polskich sądów możemy bowiem słono zapłacić.