Do połowy września wnioski o emeryturę złożyło w ZUS już 140 tys. osób. Jakby się bały, że przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego (60 i 65 lat) jest tylko chwilowe, więc trzeba się spieszyć. Chociaż przedstawiciele rządu zapewniają, że tylko przywrócili Polakom prawo wyboru i wręcz zachęcają, żeby pracowali dłużej, to raczej niewielu z tego prawa zamierza skorzystać. Zwłaszcza że żadnych zachęt rząd nie oferuje. Nawet tych 10 tys. zł, które za dwa lata dłuższej pracy obiecywał wicepremier Mateusz Morawiecki.
Obliczenia prezes ZUS Gertrudy Uścińskiej, że z prawa zakończenia pracy od razu skorzysta 80 proc. uprawnionych, mogą się okazać niedoszacowane, ale nawet gdyby się sprawdziły, to koszt tej operacji, liczony tylko do 2021 r., wyniesie 54 mld zł. Składki wpłacane przez obecnie pracujących wystarczają jeszcze na wypłatę 75 proc. świadczeń emerytalnych, pozostałe 25 proc. dopłaca budżet. Szybko jednak zbliżamy się do momentu, gdy państwo będzie musiało dotować Fundusz Ubezpieczeń Społecznych więcej niż w połowie.
Narodu te miliardy niewiele obchodzą. Nie poruszają nawet szacunki dotyczące własnych świadczeń. Magdalena Malec z SGH twierdzi, że kobiety, kończąc teraz pracę w wieku 60 lat, dostaną emerytury aż o 40 proc. niższe, niż gdyby pracowały pięć lat dłużej. Już teraz duża część kobiet ledwie zbiera na świadczenie minimalne. Aż 95 proc. osób pobierających najniższą emeryturę to kobiety. Nawet te, które zarabiały dobrze, mają świadczenia aż o 45 proc. niższe od mężczyzn! Krócej pracują, mniej odkładają, dłużej żyją. Po październiku będzie jeszcze gorzej.