Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Nobel za zabicie homo economicusa

Nobel za wkład w rozwój ekonomii behawioralnej. Czyli za co?

Ekonomiści tacy jak Thaler uważają, że założenie o home economicusie jest zwyczajnie fałszywe. Ich działka to tzw. ekonomia behawioralna. Ekonomiści tacy jak Thaler uważają, że założenie o home economicusie jest zwyczajnie fałszywe. Ich działka to tzw. ekonomia behawioralna. Olga DeLawrence / Unsplash
Nobel trafi w tym roku do Richarda Thalera. Głównie za przypomnienie ekonomistom, że ludzie są… ludźmi. Czyli niezbyt racjonalnymi istotami, którym dążenie do maksymalizacji swoich interesów wychodzi tylko w teorii.

Ekonomia ma wiele twarzy. Ta najbardziej znana nazywa się ekonomią głównego nurtu albo neoklasyczną. Jej głównonurtowość polega na tym, że uczą się jej przez cały czas setki tysięcy studentów ekonomii na wszystkich ważniejszych uniwersytetach. A potem spośród tych studentów rekrutują się decydenci polityczni i ekonomiczni, którzy na różnych szczeblach (od małych firm, przez wielkie korporacje, po parlamenty i uniwersytety) decydują o kierunku społecznego rozwoju świata.

Problem w tym, że ekonomia, na podstawie której podejmują decyzje, opiera się na bardzo wątpliwych założeniach. Jednym z nich jest przeświadczenie o istnieniu homo economicusa. Racjonalnej istoty, której podstawową motywacją jest dążenie do maksymalizacji swojego egoistycznego interesu. To jest fundament, na którym większość ekonomistów głównego nurtu buduje potem swoje skomplikowane katedry. Te katedry to modele tłumaczące na przykład, jakie skutki wywołuje wprowadzenie nowego podatku, zniesienie regulacji albo podniesienie płac.

Na czym polega ekonomia behawioralna?

Ale ekonomiści tacy jak Thaler uważają, że założenie o home economicusie jest zwyczajnie fałszywe. Ich działka to tzw. ekonomia behawioralna. Jej główna teza polega na tym, że homo economicus nie istnieje. Dlaczego? Z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że żadna istota ludzka nie jest w pełni racjonalna. To nie znaczy, że jest głupia. Raczej doświadcza zjawiska ograniczonej racjonalności. Ograniczonej naszymi przesądami, subiektywnymi punktami widzenia czy uwikłaniami społecznymi. Często nieuświadomionymi.

Po drugie, nawet gdyby ludzie byli racjonalni, to i tak mieliby pewnie „społeczne preferencje” wynikające z wyznawanych wartości. Jeden wierzy w sprawiedliwość społeczną, a drugi nie. Jeden uważa, że trzeba stawiać na siebie, inny preferuje wspólnotę.

Reklama