Adam Grzeszak: – Miała pani przeprowadzić Polskę z epoki papierowej do cyfrowej. Chwalono panią za kompetencje, pracowitość i osiągnięcia, aż tu nagle dymisja. Co poszło nie tak?
Anna Streżyńska: – Przez pewien czas sama chciałam to wiedzieć. Czekałam na rozmowę z premierem do dnia dymisji, a nawet kilka dni dłużej, bo normalną procedurą jest, że odchodzący minister przekazuje urząd następcy wprowadzanemu przez premiera. Nikt się jednak nie pojawił, więc uznałam, że dalsze czekanie nie ma sensu. Już przestałam żyć tym pytaniem.
Może powinna pani zapytać Jarosława Kaczyńskiego? On jest najwyższą instancją.
To prezes zaproponował mi udział w rządzie, akceptując moje warunki: jestem bezpartyjnym fachowcem, który ma do zrealizowania konkretne zadanie. Mam prawo dobrać sobie współpracowników, kierując się ich kompetencjami, a nie przynależnością partyjną. Systematycznie zdawałam mu relacje z naszych prac, do końca odnosząc wrażenie, że mam jego wsparcie i akceptację.
Chyba powinna była pani zdawać relacje premier Szydło i od niej oczekiwać wsparcia?
Oczywiście tak było, jako minister miałam z nią stały kontakt. Pierwsze spotkanie, u prezesa, odbyło się także we trójkę, propozycja padła w ich wspólnym imieniu.
Jak się rozmawia z Kaczyńskim o cyfryzacji? Przecież on sam jeśli chce skorzystać z internetu, prosi współpracowników o papierowe wydruki. Do anegdoty przeszły jego wypowiedzi, czego studenci szukają w sieci, a także dowody nieufności wobec kont bankowych czy transakcji bezgotówkowych. A jedno z zadań, jakie pani realizowała, dotyczyło upowszechnienia obrotu bezgotówkowego.
Rozmawia się bardzo dobrze. Prezes jest człowiekiem ciekawym świata, wszystko go interesuje.