Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Pożerane brzegi

Bałtyk w natarciu, a lądu ubywa

Półwyspu Helskiego przy takim wzroście poziomu morza uratować się nie da. Bo jaki byłby sens z obu stron otaczać go wałem? Półwysep najpierw okresowo, potem na stałe przemieni się w archipelag wysp. Półwyspu Helskiego przy takim wzroście poziomu morza uratować się nie da. Bo jaki byłby sens z obu stron otaczać go wałem? Półwysep najpierw okresowo, potem na stałe przemieni się w archipelag wysp. Kacper Kowalski / KFP
Naszą najbardziej zagrożoną granicą jest dziś ta z Bałtykiem. Toczy się na niej wojna, w której Polska ponosi straty.
Oberwany Klif Orłowski.Karolina Misztal/Reporter Oberwany Klif Orłowski.
Szaniec z gabionów w Jastrzębiej Górze.Łukasz Dejnarowicz/Forum Szaniec z gabionów w Jastrzębiej Górze.

Artykuł w wersji audio

W lutym bieżącego roku spadł do morza spory kawał widowiskowego Klifu Orłowskiego, przedstawianego na widokówkach z Gdyni. Często przyjeżdżają tu nowożeńcy na pamiątkowe zdjęcia. Po oberwaniu profilaktycznie przeszukano rumowisko, czy nie ma tam ludzi. Latem mógłby być problem. Przewijają się tędy tłumy spacerowiczów. – Ten klif obrywa się stale w tempie co najmniej metra na rok – mówi dr Regina Kramarska z Państwowego Instytutu Geologicznego w Gdańsku. Cofa się lwia część polskich brzegów Bałtyku. Wskutek tego ubywa lądu. Z tej wojny nie da się wyjść zwycięsko. Zwłaszcza że tkwimy w różnego rodzaju pułapkach, z których nie możemy lub nie chcemy się uwolnić.

Pułapka klimatu

Już mało kto wątpi w ocieplanie się klimatu, topnienie lodowców, podnoszenie poziomu mórz i oceanów. To oznacza, że morze będzie wkraczać na nisko położone obszary, gdzie dotąd był ląd. Zmianie klimatu towarzyszą gwałtowne zjawiska meteorologiczne – sztormy, intensywne deszcze, nawałnice.

– Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) w swoim raporcie z 2001 r. szacował wzrost poziomu morza w XXI w. na 21–77 cm – mówi prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN. – Od tego czasu prognozy znacznie się pogorszyły. Im lepiej rozumiemy dynamikę topnienia lądolodu, szczególnie Antarktydy, tym bardziej uświadamiamy sobie, że jest on w stanie spływać do morza szybciej, niż sądziliśmy. I że proces ten będzie coraz bardziej przyspieszał. Coraz częściej uważa się, że prognozy IPCC w sprawie wzrostu poziomu morza są mocno zaniżone, nawet o 60 proc. W 2013 r. IPCC przesunął górną granicę do 1 m. Jeżeli w ciągu najbliższych 10–20 lat nie zatrzymamy emisji gazów cieplarnianych, wzrost poziomu morza od 1990 r. do końca tego stulecia o 1 m można uznać za bardzo prawdopodobny.

Czyli to, co 20 lat temu uważano za mało realny czarny scenariusz, teraz traktuje się całkiem serio. Do tego metra trzeba dodać kolejny metr na spiętrzenia sztormowe. Niżej położone dzielnice Gdańska i Dolny Sopot będą zagrożone powodzią od strony morza. To samo dotyczy innych niskich obszarów Żuław Elbląskich i Gdańskich, terenów nad Zalewem Szczecińskim i Zalewem Wiślanym. – Trzeba będzie – prognozuje prof. Piskozub – podwyższać wały przeciwpowodziowe wzdłuż brzegów i przy ujściach rzek albo stawiać tam wrota sztormowe. Półwyspu Helskiego przy takim wzroście poziomu morza uratować się nie da. Bo jaki byłby sens z obu stron otaczać go wałem? Półwysep najpierw okresowo, potem na stałe przemieni się w archipelag wysp. Podobną perspektywę mają przed sobą mierzeje jezior przymorskich. Niezagrożona pozostanie Mierzeja Wiślana.

Trzeba się liczyć z różnymi problemami, których wcześniej nie było. Na przykład z tym, że w Gdańsku kilkadziesiąt procent zużywanej wody pochodzi z ujęć położonych wzdłuż morza. Gdy jego poziom się znacząco podniesie, woda morska będzie się przesączała do wód podziemnych, które staną się słonawe. Czyli będziemy tracili ujęcia wody. Te bliższe morza nie będą się nadawały do eksploatacji.

Opady będą rosły tam, gdzie i tak są duże – na północnych wybrzeżach Bałtyku, w Skandynawii. Na południu Europy będą malały. Granica między tymi strefami prawdopodobnie będzie przebiegała przez Polskę, dzieląc ją na bardziej mokrą północ i suchsze, bliższe strefie śródziemnomorskiej południe. Kiedyś tę granicę stanowiły góry. Teraz przesuwa się ona do centrum. Niewiadomą jest zachmurzenie. Tam, gdzie więcej opadów, może być większe. Na pewno będą silniejsze burze. – Natomiast co z wiatrami, nie wiemy – konstatuje badacz. – Tu prognozy są sprzeczne. Jeśli będzie więcej sztormów zimowych i będą silniejsze, to będą większe, groźniejsze spiętrzenia sztormowe. Dziś przy projektowaniu budowli, które mają trwać w rejonach nadmorskich ze sto lat, należałoby przyjąć wariant najgorszy. Ale nikt tego nie robi.

Pułapka widoku

Mało tego. Postępuje zabudowa zarówno wydm, stanowiących naturalne wały ochronne, jak i niskich brzegów oraz klifów. Gdy Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW) ogłosił mapy ryzyka i zagrożenia powodziowego, podniosło się larum, że chce zablokować rozwój. Według IMGW pod koniec XX w. zagrożenie powodziami sztormowymi wzrosło ponaddwukrotnie w porównaniu z pierwszą połową wieku.

Dr hab. Tomasz Łabuz, geomorfolog z Uniwersytetu Szczecińskiego, od 20 lat regularnie przemierza polskie wybrzeże Bałtyku – od Piasków po Świnoujście – prowadząc rozmaite obserwacje i pomiary w strefie brzegowej. Od tych obserwacji narasta pesymizm. Mimo zagrożenia związanego z aktywnością morza inwestorzy ochoczo prą na brzeg, także w rejonach, gdzie od lat postępuje proces erozji, czyli morze zabiera ląd. Hotele i apartamentowce pną się coraz wyżej, żeby zaoferować wypoczywającym upragniony widok. „Pięć metrów do morza. Zachwycający widok na morze z łóżka!” reklamuje się hotel Boulevard w Ustroniu Morskim. – W latach 90. XX w. po sztormach rozebrano w tym miejscu dwa budynki – relacjonuje Łabuz. – Tam nie powinno się budować. Tymczasem na krawędzi klifu, na długości kilkuset metrów postawiono ten Boulevard. Ale plaży tam praktycznie nie ma. Na Rozewiu w rejonie latarni morskiej długo niczego nie budowano. Aż niedawno zbudowano hotel Faleza. Klif był tam długo nieaktywny i teraz się aktywizuje. Bo wycięto drzewa, żeby ludzie mieli ładny widok. W Dźwirzynie, gdzie sztorm zniszczył schody, teraz budowane są nowe – większe, bardziej masywne. W Trzęsaczu 40 m od krawędzi klifu ma powstać wysoki apartamentowiec z garażem podziemnym.

Kawałek dalej jest słynna ruina gotyckiego kościoła, zbudowanego w odległości 18002000 m od morza. Pozostała z niego jedna ściana, wisząca na chronionym specjalną konstrukcją klifie. Bez niej po ruinie nie byłoby śladu. Ten krajobraz powinien działać odstraszająco. Nie działa. Tam, gdzie na widoku są pieniądze, nie skutkują żadne przestrogi.

Przykładów jest wiele i wciąż przybywa nowych. Tomasz Łabuz przygląda się, jak inne państwa reagują na swoje problemy z brzegami. Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, na dobrą sprawę cała zachodnia Europa, z wyjątkiem Włoch, pozostawia na brzegach coraz więcej miejsc wolnych od inwestowania. W Hiszpanii państwo wykupuje hotele, aby je zburzyć. Świat cywilizowany wycofuje się z betonowania wybrzeży. Duńczycy pościągali poniemieckie bunkry, bo stwierdzili, że ich pozostałości niszczą wydmy. W Belgii kompletnie rozebrano stary port wojenny i na odzyskanym terenie stworzono obszar naturalny. Natomiast w Bułgarii zabudowuje się każdy wolny skrawek. U nas w okresie kryzysu było trochę spokojniej. Potem inwestycje znów przyspieszyły.

Pułapka umocnień

A miało być inaczej. Polska, podobnie jak inne kraje, na przełomie XX i XXI w. zaczęła się szykować na konsekwencje zmian klimatu dla terenów nadbrzeżnych. Te nasze brzegi nie są skaliste, a piaszczyste, miękkie, mało odporne na ekspansję morza. W Instytucie Morskim powstała wówczas strategia ochrony brzegów morskich. Niekonfrontacyjna. Nastawiona na działanie głównie tam, gdzie to konieczne, gdzie żywioł mógłby się wedrzeć na tereny intensywnie zagospodarowane (zabudowane, uprzemysłowione). Zakładała także wyznaczenie dla terenów nadbrzeżnych granicy bezpiecznego inwestowania, która zapobiegałaby budowie nowych obiektów w miejscach zagrożonych. Niewątpliwie taka granica przyhamowałaby fantazję inwestorów i projektantów, zmniejszyła naciski na władze samorządowe i administrację morską, ale też pokusę, by tym naciskom ulec.

Strategia była punktem wyjścia dla ustawy „Program ochrony brzegów morskich”, uchwalonej przez Sejm w 2003 r. Określała ona, które odcinki brzegów mają być chronione i jak bardzo. Rezerwowała także na ten cel środki z budżetu (911 mln zł od 2004 do 2023 r.). Nie wiadomo, dlaczego w ustawie nie uwzględniono postulatu, by wyznaczyć wspomnianą granicę.

Dziś skutki tego zaniechania widać jak brzeg długi. Przybyło zabudowy w miejscach, które były od niej wolne. Przybyło miejsc, które wymagają ochrony albo jej wzmocnienia. Do tego pojawiły się duże unijne pieniądze, a wraz z nimi pokusa, by fortyfikować brzegi bardziej niż to niezbędne, bardziej niż zakładano pierwotnie. No bo skoro nas stać, nie pozwolimy, żeby morze bezczelnie wydzierało fragmenty naszej pięknej ojczyzny.

Jednak to tak prosto nie działa. Są miejsca, gdzie ojczyzna przetrwała, ale straciła urodę. Jak między Karwią a Jastrzębią Górą, na wysokości wsi letniskowej Ostrowo. Wybudowano tam wielopoziomowy, ciągnący się kilka kilometrów szaniec z gabionów (druciane kosze wypełnione kamieniami). Wygląda szpetnie. No i morze zabrało naturalną plażę, która w tym rejonie była. Teraz trzeba ją sypać sztucznie. To znany skutek tzw. twardej ochrony brzegu (gabiony, kamienie, beton, gwiazdobloki). Najgorsze, że nie ma jasności, co w tym miejscu było faktycznie zagrożone.

Inaczej na poligonie w Wicku Morskim, gdzie Bałtyk zaatakował, o zgrozo, wyrzutnie rakietowe. Wyrzutnie zapewne dałoby się przenieść w głąb lądu, skoro Amerykanie na Cape Hatteras (Karolina Północna), zamiast budować umocnienia brzegowe, przesunęli jedną ze swoich największych i najstarszych latarni morskich. Ale czy polskiemu wojsku wypadało zrejterować przed morzem? Więc postawiono na fortyfikacje.

Tymczasem ciężkie konstrukcje brzegowe są jak lekarstwo, którego skutki uboczne mogą być gorsze niż choroba. Dlatego trzeba je stawiać szczególnie rozważnie. Bo nie tylko zanika plaża. Żywioł ze zwiększoną siłą atakuje inne fragmenty brzegu. Intensywna ochrona jednej miejscowości nadmorskiej może uderzyć rykoszetem w drugą. I wtedy pozostaje już tylko wydłużać umocnienia. Ale czy da się tak bez końca?

Pułapka piasku

Wiele osób przyjeżdża nad morze głównie, żeby poleżeć na piasku. Zatem gdy w jakimś kurorcie plaża się kurczy albo wręcz znika, urząd morski jest bombardowany, by dosypał piasku. To na ogół daje tylko chwilowy efekt. Wystarczy solidny sztorm i po plaży. Znów trzeba dosypać. I tak w koło Macieju. Dlaczego? Im większa ingerencja człowieka, tym bardziej są zaburzone naturalne procesy. Po spiętrzeniach sztormowych podmyta wydma może się odbudować, ale musi mieć z czego. Niestety, miejsc, skąd morze mogłoby czerpać piasek, jest coraz mniej, skoro przybywa zabudowy i obwarowań brzegowych.

A i o piasek, żeby sztucznie sypać plaże, jest coraz trudniej. Dr Regina Kramarska z Państwowego Instytutu Geologicznego widzi niedowierzanie słuchaczy, gdy mówi o tym deficycie. Ale nie każdy piasek się do odnowy plaż nadaje. Potrzebne są te średnioziarniste i grubsze. Zwłaszcza w zachodniej części Wybrzeża jest z nimi bieda – w rejonie Rewala, Trzęsacza, Niechorza. – Robiliśmy badania dla Urzędu Morskiego w Szczecinie – relacjonuje Kramarska. – Na 100–120 km kw., które przebadaliśmy, udało się znaleźć poletka o łącznej powierzchni 6 km kw., gdzie piasek miał odpowiednią miąższość, ale już inne parametry nie do końca były takie jak potrzeba. Natomiast w Zatoce Gdańskiej trudno o piasek z powodu intensywności zagospodarowania. Brakuje miejsc, gdzie można by go wydobywać. Chyba że z pogłębiania torów wodnych.

Czerpanie piasku z morza też wymaga sporej wiedzy. Ofiarą niefrasobliwego wydobycia padła swego czasu Zatoka Pucka. Wykopano w niej głębokie doły, w których nie ma warunków do życia. Powstały tzw. pustynie beztlenowe. A zdaniem geolożki ten piasek też nie był taki, jakiego potrzeba. Są projekty, żeby wspomniane już Ostrowo zasilić urobkiem z pogłębiania torów do Portu Gdańskiego. Szmat drogi.

Dr Piotr Szmytkiewicz, zastępca dyrektora Instytutu Budownictwa Wodnego PAN (IBW), nie bez dumy przypomina, że specjaliści z IBW pod koniec lat 80. współtworzyli projekt, by nie wzmacniać opaską brzegową Półwyspu Helskiego, tylko sypać piasek. Wtedy była to decyzja odważna. W 2010 r. Unia Europejska uznała, że sztuczne zasilanie jest lepszym, bardziej naturalnym rozwiązaniem niż twarde formy ochrony brzegów. To rozwiązanie oraz progi podwodne, które tłumią energię fal przed uderzeniem o brzeg, są teraz rekomendowane przez UE.

Pułapka niewiedzy

Instytut Budownictwa Wodnego od 50 lat ma w Lubiatowie laboratorium brzegowe. – Brzeg cofa się średnio o 1–2 m na rok – mówi Piotr Szmytkiewicz. – To bardzo dużo. W Zatoce Usteckiej od 1891 do 2010 r. przesunął się ok. 250 m w głąb lądu, czyli ok. 2 m na rok. Od 2013 r. obserwujemy bardzo mocne procesy erozyjne. Wcześniej tak silnych sztormów nie było. W Lubiatowie w latach 2012–17 morze zabrało 20 m wydmy.

Ofiarą sztormów padają też świeże inwestycje, które miały przed nimi chronić. „Gruzowisko, jak po wybuchu bomby” tak nurkowie opisywali sztuczną rafę w Ustce – nowy rodzaj progów podwodnych, przypominących odwrócone durszlaki. – Na ile potrafimy przewidzieć, co się wydarzy? – zastanawia się Szmytkiewicz. – My te procesy opisujemy za pomocą równań z XIX w. Jako ludzkość potrafimy wysłać rakietę w kosmos, ale wciąż nie potrafimy precyzyjnie przewidzieć ruchu cząstki piasku w wodzie.

Uważa, że w końcówce XX w. świat zbyt pochopnie postawił na symulacje komputerowe, rezygnując z badań laboratoryjnych, z symulacji na modelach wykonanych w skali. Polikwidowano baseny eksperymentalne. Teraz wiele krajów powraca do dawnych metod. – Te badania są potrzebne, żebyśmy mogli z większą dokładnością opisać, jak pod wpływem danej konstrukcji będzie się zmieniał brzeg – mówi Szmytkiewicz. – Teraz opisujemy te procesy w sposób uproszczony.

Od 2017 r. kilka ośrodków naukowych z Wybrzeża zespoliło siły i wyszło z inicjatywą powołania Narodowego (a jakże) Centrum Badań Bałtyku. W jego ramach miałby powstać m.in. taki basen do badań na modelach. Jednak nie wystarczy mieć laboratorium. Trzeba by jeszcze z niego korzystać. W ostatnich latach najwięcej pieniędzy wydano na ochronę środkowego Wybrzeża – rejon Kołobrzegu (ponad 88 mln zł), odcinek na wschód od portu Darłowo (209,6 mln zł), Łeba, Rowy, Ustka (łącznie 162 mln zł), poligon Wicko Morskie (128 mln zł). Czy przy projektowaniu którejś z tych inwestycji odwołano się do wiedzy specjalistów z IBW? Przy żadnej. Ale zdarzało się, że odpuszczano sobie także prognozy oddziaływania na środowisko, przyjmując z góry, że to, co ma służyć ochronie brzegów, jest dla środowiska dobre.

Na biurku dyrektora Szmytkiewicza leżą teraz teczki z dokumentami. Dotyczą Ustki, Łeby i Rowów. To tylko część miejsc, gdzie nowe umocnienia brzegowe poległy w starciu ze sztormem. Ich wykonawcy szukają odpowiedzi, dlaczego do tego doszło. Także Gdynia zastanawia się, co dalej z Klifem Orłowskim. Jest podejrzenie, że nie tylko morze jest tu winne destrukcji. Że ma ona także źródła lądowe, związane z budową geologiczną klifu. Naukowcy sądzą, że dałoby się spowolnić jego niszczenie. Pytanie – za jaką cenę i czy warto. Zwłaszcza że chodzi o ścisły rezerwat, w którym chroniony jest właśnie proces erozji.

To dobre miejsce do refleksji, jak wyjść z tych wszystkich pułapek. Na pewno nie zabudowywać brzegów totalnie. Wyznaczyć granicę bezpiecznej zabudowy. I jej pilnować. Na pewno nie bronić każdej chałupy, którą ktoś kiedyś postawił przy plaży. Bo są miejsca, gdzie koszt umocnień wielokrotnie przewyższył wartość domów. Nie fortyfikować bez potrzeby (bo są pieniądze do „przerobienia”). Zrozumieć, że ochrona brzegów to jednak nie jest ochrona środowiska. Że coś przy okazji przegrywamy. Po prostu trzeba pójść na układ. Z morzem, piaskiem i zmieniającym się klimatem.

Polityka 26.2018 (3166) z dnia 26.06.2018; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Pożerane brzegi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną