W lutym bieżącego roku spadł do morza spory kawał widowiskowego Klifu Orłowskiego, przedstawianego na widokówkach z Gdyni. Często przyjeżdżają tu nowożeńcy na pamiątkowe zdjęcia. Po oberwaniu profilaktycznie przeszukano rumowisko, czy nie ma tam ludzi. Latem mógłby być problem. Przewijają się tędy tłumy spacerowiczów. – Ten klif obrywa się stale w tempie co najmniej metra na rok – mówi dr Regina Kramarska z Państwowego Instytutu Geologicznego w Gdańsku. Cofa się lwia część polskich brzegów Bałtyku. Wskutek tego ubywa lądu. Z tej wojny nie da się wyjść zwycięsko. Zwłaszcza że tkwimy w różnego rodzaju pułapkach, z których nie możemy lub nie chcemy się uwolnić.
Pułapka klimatu
Już mało kto wątpi w ocieplanie się klimatu, topnienie lodowców, podnoszenie poziomu mórz i oceanów. To oznacza, że morze będzie wkraczać na nisko położone obszary, gdzie dotąd był ląd. Zmianie klimatu towarzyszą gwałtowne zjawiska meteorologiczne – sztormy, intensywne deszcze, nawałnice.
– Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) w swoim raporcie z 2001 r. szacował wzrost poziomu morza w XXI w. na 21–77 cm – mówi prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN. – Od tego czasu prognozy znacznie się pogorszyły. Im lepiej rozumiemy dynamikę topnienia lądolodu, szczególnie Antarktydy, tym bardziej uświadamiamy sobie, że jest on w stanie spływać do morza szybciej, niż sądziliśmy. I że proces ten będzie coraz bardziej przyspieszał. Coraz częściej uważa się, że prognozy IPCC w sprawie wzrostu poziomu morza są mocno zaniżone, nawet o 60 proc. W 2013 r. IPCC przesunął górną granicę do 1 m. Jeżeli w ciągu najbliższych 10–20 lat nie zatrzymamy emisji gazów cieplarnianych, wzrost poziomu morza od 1990 r.