Za zaprzestaniem cofania i przyspieszania czasu o godzinę opowiedziała się miażdżąca większość z 4,6 mln obywateli państw Unii Europejskiej, którzy zabrali w tej sprawie głos. W większości Niemców, w konsultacjach wzięło ich udział aż 3 mln. Zgodnie opowiedzieli się przeciwko manipulowaniu czasem. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker ogłosił, że takiego obywatelskiego odzewu zignorować nie można. Zwłaszcza że już wcześniej o rewizję dotychczasowych zasad zwróciło się do Brukseli kilka państw, m.in. Finlandia oraz kraje nadbałtyckie. W Polsce w podobny sposób wypowiedziało się PSL. Ostateczna decyzja należy do Parlamentu Europejskiego oraz Rady. Jeśli oba ciała podzielą zdanie obywateli, w marcu przyszłego roku zmienimy czas po raz ostatni.
Jedni żartobliwie, a inni śmiertelnie poważnie stwierdzą, że to kolejny dowód, iż to Niemcy mają w Unii głos najważniejszy. Historia zatoczy koło, bo sto lat temu o tym, żeby czas zmieniać, też zadecydowały Niemcy. To one jako pierwsze wprowadziły czas letni. Pod koniec kwietnia 1916 r., w środku pierwszej wojny światowej. Podobnie postąpiły sojusznicze Austro-Węgry, ale pomysł szybko podchwycili też wrogowie Niemiec. To posunięcie miało spowodować mniejsze zużycie węgla, co w gospodarce przestawionej na tory wojenne było szczególnie ważne.
Czarny scenariusz
Po pierwszej wojnie większość krajów ze zmian czasu zrezygnowała, ale powróciła do nich podczas drugiej wojny, a potem w latach 70. z powodu szoku naftowego i kryzysu energetycznego. Wówczas przesuwanie wskazówek stało się na naszym kontynencie standardem, a Europejska Wspólnota Gospodarcza zaczęła wprowadzać regulacje, aby wszyscy robili to w tym samym dniu. Jeszcze bardziej skomplikowana jest historia tego zjawiska w Polsce. II Rzeczpospolita czasu nie zmieniała, a w 1940 r.