Nie ma szczęścia do używanych ciuchów Polski Czerwony Krzyż. Na Dolnym Śląsku znów zrobiło się głośno wokół kontenerów z logo PCK, które służą do zbiórki odzieży. Za sprawą działaczy PiS, którzy przez lata kierowali tutejszym oddziałem PCK. Jeden z nich, Jerzy G., były radny sejmiku wojewódzkiego, jest podejrzany wraz z innymi osobami o wyprowadzenie 1,2 mln zł z kasy organizacji. Odbywało się to przez odławianie z kontenerów co lepszych ubrań. Potem przez firmę zarejestrowaną na „słupa” odsprzedawano je do lumpeksów. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” zarobione w ten sposób pieniądze trafiały nie tylko do prywatnych kieszeni, ale także na kampanie wyborcze polityków PiS – posła Piotra Babiarza (już poza PiS) i minister Anny Zalewskiej. Kto by pomyślał, że droga do Sejmu może prowadzić przez kontener.
Kwota, którą operują śledczy, wskazuje, że było się nad czym pochylić. – Wrocław, bogate miasto, oferuje zupełnie inne ciuchy niż warmińsko-mazurskie czy Podlasie, gdzie do pojemników często trafiają rzeczy kupione w second handach, maksymalnie wynoszone, pocerowane, wytarte, nienadające się do dalszego użytku – konstatuje Andrzej Antoń, który z ramienia PCK koordynuje zbiórkę tekstyliów w całym kraju. Mówi, że we Wrocławiu był układ. Jego twórcy chyba nie przypuszczali, że kogoś zainteresuje. To w końcu tylko szmaty. Ale podobno ktoś doniósł, bo się pokłócili. Dodaje, że nie tylko PCK zostało okradzione, ale także firma Wtórpol, do której zawartość kontenerów zbiórkowych powinna trafiać w nienaruszonym stanie.
To druga wizerunkowa wpadka PCK z odzieżą używaną. Do pierwszej doszło dekadę temu, gdy ludzie dowiedzieli się, że opatrzone Czerwonym Krzyżem pojemniki funkcjonują na innych zasadach, niż sobie wyobrażali.