Mobile World Congress (MWC) w Barcelonie to najważniejsza coroczna impreza poświęcona łączności bezprzewodowej i elektronicznym urządzeniom przenośnym. To tu zapowiada się i prezentuje kluczowe rozwiązania, wytyczając kurs na kolejne 12 miesięcy. W tym roku na MWC oczekiwano ze szczególnym zaciekawieniem z trzech powodów.
Po pierwsze, miała się wreszcie zmaterializować koncepcja będąca od lat idée fixe wizjonerów tej branży: kieszonkowy telefon, który po rozłożeniu zamienia się w wygodny tablet. Po drugie, mieliśmy się dowiedzieć, kiedy wreszcie zaczniemy korzystać z sieci 5G, umożliwiającej błyskawiczne przesyłanie gigantycznych ilości danych. Po trzecie, niczym widzowie w przerwie meczu szachowego, z napięciem oczekiwaliśmy na ruch Huawei, chińskiej potęgi w branży nowych technologii, podejrzewanej przez USA i kilka innych krajów, w tym Polskę, o szpiegostwo. Dla Huawei kongres był bowiem najlepszą i, być może, ostatnią taką szansą na obronę dobrego wizerunku.
Niczym w dobrym filmie z Jamesem Bondem, podczas MWC 2019 wszystkie oczekiwania widzów spełniono z nawiązką. Były niespodzianki, zachwyty, zwroty akcji, upokorzenie i zemsta. Pierwszy mocny akcent postawił Samsung, na kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem targów. Podejrzewano, że koreański gigant tak bardzo pospieszył się z prezentacją swojego rewolucyjnego smartfona Galaxy Fold ze składanym ekranem, by uniknąć niewygodnej konfrontacji z ofertą Huawei. Jak się okazało, Samsung rzeczywiście miał się czego obawiać, bo konkurencyjny składany Huawei Mate X okazał się bezdyskusyjnie wydarzeniem imprezy, ale Galaxy Fold to również konstrukcyjne cacko.
Koreański telefon ma dwa ekrany. Jeden mały, 4,6˝ (cala), na wierzchu, wyświetlający podstawowe informacje. Drugi, składany, jest ukryty, można z niego skorzystać po rozłożeniu telefonu tak, jak się otwiera książkę.