Rynek

Koronawirus i gospodarka. Nadchodzi wielki przełom w ekonomii

Wyludnione centrum handlowe Arkadia w Warszawie Wyludnione centrum handlowe Arkadia w Warszawie Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nowy system gospodarczy będzie musiał dostosować model konsumpcji i styl życia do bariery ze strony środowiska. Będzie to proces „niechciany, niepożądany i niemożliwy do uniknięcia”.

Epidemia koronawirusa stanie się detonatorem poważnego kryzysu gospodarczego. Warto zatem zapytać o kształt i sens tego kryzysu oraz ulokować go w szerszym kontekście historycznym.

Czytaj też: Rząd obiecuje pakiet antykryzysowy o wartości 212 mld zł

Gospodarka rozwija się w cyklach: koniunktura i kryzys

W XIX w. zauważono, że gospodarka rynkowa rozwija się cyklicznie. Co 8–12 lat nadchodził kryzys nadprodukcji, który wyhamowywał na pewien czas rozwój gospodarczy, po czym powracała dobra koniunktura. Ten najbardziej klasyczny cykl opisany został w 1862 r. przez francuskiego dziennikarza Clementa Juglara i nosi jego imię.

Mechanizm wahań był dość prosty. Dobra koniunktura doprowadzała do nadwyżki produkcji, czyli podaży, nad pojemnością rynku, czyli popytem. Następował spadek cen. Klasyczny kryzys, co dla wielu nieekonomistów jest zaskoczeniem, wzmacniał pieniądz i był przeciwieństwem inflacji. Spadek cen prowadził do spadku produkcji i wzrostu bezrobocia. Spadek produkcji sprzyjał jednak rozładowaniu zapasów i mogła powrócić dobra koniunktura. Mechanizm ten działał samoczynnie i na takim założeniu opierała się liberalna polityka gospodarcza.

Cykl Juglara, wyraźnie widoczny w statystykach XIX-wiecznych, w następnym stuleciu nie był już tak czytelny. Zyskiwał na znaczeniu inny cykl, o dłuższej, mniej więcej 30- lub 40-letniej amplitudzie. Opisywali go dwaj ekonomiści: Nikołaj Kondratiew i Joseph Schumpeter. Natura tego długiego cyklu była znacznie bardziej złożona niż cyklu Juglara.

Kondratiew, który pisał w latach 20., jeszcze przed wielkim kryzysem, zajmował się głębokim i długotrwałym kryzysem, w jakim znalazło się rolnictwo europejskie w drugiej połowie XIX w. Zauważył, że pewne zmiany na globalnym rynku mogą mieć trwałe, wykraczające poza ramy jednego cyklu Juglara skutki. Z kolei Schumpeter zwrócił uwagę na zmiany technologiczne, które co kilkadziesiąt lat zmieniają sam paradygmat myślenia o gospodarce.

Doświadczenia XX w. zdają się potwierdzać słuszność spostrzeżeń zarówno Kondratiewa, jak i Schumpetera. Kryzysy w ubiegłym stuleciu zdarzały się rzadziej, właśnie co 30–40 lat, były za to dużo głębsze i prowadziły do zasadniczej zmiany polityki gospodarczej.

Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?

Wielki kryzys i era interwencjonizmu

Wielki kryzys lat 30. doprowadził do upadku liberalnej polityki gospodarczej. Okazało się, że w pewnych warunkach mechanizm rynkowy nie wyprowadza automatycznie gospodarki z zapaści i konieczna jest ingerencja państwa. Inferencja ta polegała na pobudzaniu popytu. Podstawy nowej doktryny ekonomicznej stworzył John Maynard Keynes.

Keynesizm opierał się na założeniu, że skoro kryzys i inflacja są zjawiskami przeciwnymi, to można jedno zwalczać drugim. Umiarkowana inflacja może być korzystna dla gospodarki, zwiększa bowiem popyt. Celem polityki gospodarczej powinno być pełne zatrudnienie. To wymagało zmiany systemu pieniężnego i odejścia od waluty złotej. Keynesizm wyprowadził gospodarkę światową z beznadziejnej, jak się wydawało, zapaści i zapewnił jej kilkadziesiąt lat dobrej koniunktury.

Wielkie doktryny ekonomiczne nie mają jednak waloru prawdy ponadczasowej. Zużywają się, ich skuteczność maleje, a wady stopniowo biorą górę nad zaletami. Ujawniały się więc wady keynesizmu: rozrost nieefektywnego sektora państwowego i nasilająca się inflacja. W tej sytuacji zapewnienie światu 30–40 lat pomyślnego rozwoju należy uznać za całkiem niezły wynik.

W latach 70. zaszły wydarzenia, wobec których keynesizm okazał się bezradny. Podwyżki cen ropy naftowej uruchomiły nowy kryzys, a inflacja była jednym z jego objawów. W tej sytuacji nakręcanie koniunktury poprzez zasilanie gospodarki w dodatkowy pieniądz przypominało gaszenie pożaru strumieniem benzyny. Powrócił charakterystyczny dla lat 30. nastrój beznadziei.

Czytaj też: Morawiecki i Duda dali koncert życzeń. Ta tarcza nakręci inflację

Stagnacja lat 70. i triumf monetarystów

Nową doktryną, która powstała na gruzach keynesizmu, stał się monetaryzm, którego twórcą był Milton Friedman. Monetaryści uznali, że podstawową wartością jest równowaga makroekonomiczna. Przede wszystkim należy zwalczać inflację nawet, gdyby miało się to dziać za cenę wzrostu bezrobocia. Monetaryzm wyprowadził świat z zapaści i ponownie zapewnił mu trzy dekady pomyślnego rozwoju. Z czasem zaczęły się jednak ujawniać jego wady: narastanie nierówności majątkowych kosztem destrukcji klasy średniej, ucieczka miejsc pracy z krajów wysoko rozwiniętych i zerwanie związków między sferą finansów a realną gospodarką.

Na czas triumfu monetaryzmu przypadła też porażka eksperymentu komunistycznego. Była to, historycznie rzecz biorąc, najpoważniejsza próba zbudowania odpornego na kryzysy systemu gospodarczego. Okazało się, że jest to możliwe jedynie za cenę zniszczenia rynku, izolacji od świata i niebywałej pauperyzacji społeczeństwa. Ostatecznie społeczeństwo samo odrzuciło tak kosztowne i złudne poczucie bezpieczeństwa.

Czytaj więcej: Kraj w pandemii. Kto za to zapłaci?

Zmiana „niechciana, niepożądana i niemożliwa do uniknięcia”

W odróżnieniu od keynesistów, którzy traktowali kryzys jako bezwzględne zło i uważali, że należy mu przeciwdziałać wszelkimi metodami, monetaryści podchodzili do problemu spokojniej. Przy całej niedogodności kryzysu dostrzegali jego „oczyszczającą” rolę. Wyrazem tego była teoria realnego cyklu koniunkturalnego.

Jej twórcy, Finn Kydland i Edward Prescott, laureaci Nagrody Nobla w 2004 r., pisali: „Kryzysy są okresami, kiedy następuje niechciana, niepożądana i niemożliwa do uniknięcia zmiana uwarunkowań, w których przychodzi ludziom podejmować decyzje; jednak w każdym układzie owych uwarunkowań rynek postępuje efektywnie, a ludzie podejmują decyzje tak, by osiągnąć najlepsze efekty, jakie w tych okolicznościach da się osiągnąć”. Jest w tym sposobie myślenia zarówno fatalizm, jak i optymizm. Jeden wniosek wydaje się jednak oczywisty: jakakolwiek polityka antycykliczna jest w takim ujęciu zarówno błędna, jak i szkodliwa.

Czytaj także: Rząd w niedoczasie. Lepszy wirus własny niż obcy?

Kryzys finansowy 2008 r. i co dalej?

Epoka dominacji monetaryzmu dobiegła końca w 2008 r., kiedy wybuchł kryzys finansowy. Z punktu widzenia chronologii mieścił się on w schemacie cyklu Kondratiewa czy Schumpetera, ale nie wszystko poszło zgodnie z tradycją. Z doświadczenia 2008 r. nie wyłonił się nowy paradygmat ekonomiczny. Monetaryści mieli poczucie winy i byli skonfundowani. Keynesiści, a przy okazji też pogrobowcy marksizmu, mieli moment satysfakcji. Mogli powiedzieć: „A nie mówiliśmy?”. Poza wznowieniem starego sporu kryzys ten nie przyniósł jednak nowego sposobu myślenia. Ekonomiści nie zdali egzaminu. Oblany egzamin skutkuje sesją poprawkową i tu dochodzimy do genezy dzisiejszych problemów.

Upadek monetaryzmu po 2008 r. nie ulega wątpliwości. Narasta krytyka ze strony nie tylko keynesizmu, ale też alterglobalistów czy nowej lewicy. Zarazem jednak coraz wyraźniej widać, że to nie keynesizm stanie się odpowiedzią na współczesne wyzwania. Dlaczego? Z dawniej wysuwanymi wobec niego zarzutami – że tworzy nieefektywną i zbiurokratyzowaną gospodarkę, że generuje inflację itd. – keynesiści potrafią sobie radzić. W każdym razie wiedzą, jak na nie odpowiadać.

W ostatnich latach przyszło im jednak walczyć na jeszcze jednym froncie, na którym są raczej bezradni. Chodzi o rosnącą rolę ekologii i coraz wyraźniejszą barierę ze strony środowiska naturalnego. Keynesiści nie są ideologicznymi wrogami ekologii, jak to się niekiedy zdarza ludziom prawicy. Keynesiści raczej lekceważyli problem środowiska. W swojej polityce ekspansji opartej na kreowaniu nowego popytu zasoby naturalne traktowali jako niewyczerpalne. Dziś postawa taka staje się coraz bardziej anachroniczna.

Czytaj też: Będą niższe raty za kredyty. Gorzej z oszczędnościami

„Nie kupuj, napraw”

Pozwolę sobie na osobiste spostrzeżenie. W ostatnich tygodniach często słyszę w radiu charakterystyczną reklamę. Nie wiem nawet, czego dotyczy. Ważne jest, jak brzmi: „Nie kupuj, napraw”. Ta reklama zwiastuje wielki przełom w ekonomii. W ten sposób wychowywano ludzi w XIX w. Ale od czasu wielkiego kryzysu lat 30. nikt tak nie mówił do konsumentów. Presja na kupowanie nowych rzeczy była przemożna. I wygląda na to, że ta epoka się kończy.

Nowy system gospodarczy będzie musiał dostosować model konsumpcji i styl życia do bariery ze strony środowiska. Będzie to proces bolesny, uderzy bowiem w wiele praw nabytych. Ale zgodnie z cytowaną formułą noblistów będzie on „niechciany, niepożądany i niemożliwy do uniknięcia”. Szczegóły będą nam się stopniowo objawiać. Czeka nas na tej drodze niejedna niespodzianka. Generalny kierunek wydaje się jednak oczywisty.

Czytaj też: Banki centralne wyciągają swój arsenał. NBP też

Prof. dr hab. Wojciech Morawski jest wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną