Niektórzy przedsiębiorcy uważają, że prościej będzie firmę zamknąć, niż sprostać nowym wymogom, bo wtedy zarobić już się na pewno nie da. Kiedy w handlu spożywczym wprowadzono zasadę, że w sklepie może przebywać tylko trzy razy więcej osób, niż jest kas, przed sklepami zaczęły się tworzyć gigantyczne kolejki. Wtedy jeszcze uważaliśmy, że to przejściowe restrykcje, wkrótce przeminą i wrócimy do normalności. Stopniowe otwieranie od 4 maja galerii handlowych na powrót do normalności jednak nie wygląda. O skracaniu społecznego dystansu nie ma mowy, środków ostrożności mających utrudnić zakażenie przybywa, nie zawsze uzasadnionych. Raczej zniechęcających do wychodzenia z domu niż do zakupów.
Pospiesznie przygotowane przez Ministerstwo Rozwoju oraz GIS wytyczne, przeważnie niekonsultowane z zainteresowanymi, wzmacniają społeczną nieufność, zachęcają do przyglądania się sobie uważnie, każdy przecież może być zakażony. Kaszlnięcie, kichnięcie klienta czy pracownika (a mamy sezon alergii) może spowodować błyskawiczne jego odseparowanie, „odsunięcie od pracy i jak najszybsze odesłanie transportem indywidualnym do domu” albo na oddział zakaźny do najbliższego szpitala. Wzmożona czujność ma obowiązywać we wszystkich branżach, w każdym miejscu publicznym. Autorzy zaleceń wprost zachęcają też do segregacji wiekowej – „jeśli to możliwe, należy unikać bezpośredniego kontaktu z osobami powyżej 60. roku życia”. A także dojazdu do pracy komunikacją publiczną. I gdzie tylko się da, zachęcają do pracy zdalnej.
Oprócz obowiązkowych maseczek i jednorazowych rękawiczek, do których przywykliśmy, nowe standardy wprowadzają w przestrzeniach publicznych luz, którego wielu z nas nie ma w domu – w sklepie, hotelu ma być tylko tylu klientów, żeby na osobę przypadało nie mniej powierzchni niż 15 m kw.