Kłopot bierze się głównie stąd, że fachowcy wyjeżdżają na Zachód. Zaczęli ci, którzy byli już na budowach eksportowych. – Kiedy okazują się dobrzy, pada propozycja, żeby polecili swoich kolegów. Dzwonią zwykle w czasie przerwy. Przecież widzę, ilu ludzi siedzi z komórkami przy uchu. Później mówią mi: albo odejdę za porozumieniem stron, albo w poniedziałek mnie nie ma. Blisko 30 proc. naszych najlepszych pracowników już wyjechało albo zamierza wyjechać do Anglii, Irlandii, krajów skandynawskich – mówi Józef Zubelewicz, prezes firmy budowlanej Erbud sp. z o.o. To duże przedsiębiorstwo (550 zatrudnionych). Ma oddziały w kilku miastach Polski i w Niemczech. Jeszcze niedawno fachowcy trzymali się firmy, bo wysyłani byli na budowy za granicę. Teraz to już żaden atut.
– Jeśli podniosę wynagrodzenia o 30 proc., ceny robót wzrosną o 10 proc. A i tak nie będę konkurencyjny. Na Zachodzie wynagrodzenia są dwa, trzy razy wyższe – mówi prezes Zubelewicz. Erbud stawia m.in. budynki w stanie surowym (np. ambasadę kanadyjską, siedzibę Polsatu), w dobrej brygadzie zarabia się 4–4,5 tys. zł brutto. Dwa razy więcej niż przeciętnie w budownictwie. Ale na rynkach europejskich jest wielkie zapotrzebowanie właśnie na wykonawców stanów surowych: murarzy, cieśli, dekarzy.
10 złotych czy 10 funtów
Inżynier Antoni Stachura, kierownik jednej z budów, dorzuca do tej listy spawaczy i operatorów dźwigów. – Dostają za godzinę 10 zł, w Anglii 10 funtów. Od kiedy otworzyły się rynki pracy UE, odeszło od nas 20–30 proc. ludzi.