O tym, że Play jest na sprzedaż, wiadomo było od dawna. Właściwie niemal od początku istnienia spółki P4, operatora sieci Play, pojawiały się informacje, że zostanie wkrótce sprzedana. Nic dziwnego, bo sieć zaczęła działalność w 2007 r., a rok później wybuchł światowy kryzys finansowy i Thor Björgólfsson, współwłaściciel P4, z najbogatszego Islandczyka nagle zmienił się w bankruta. Razem z nim zbankrutowała też Islandia i to właśnie Björgólfssona uznano za głównego sprawcę dramatu. Przyczyną była ryzykowna polityka tamtejszych banków i ich inwestycje w toksyczne aktywa. Przodował w tym Landsbanki, drugi co do wielkości bank Islandii, którego głównym udziałowcem był Björgólfsson.
Biznesmen nie sprzedał jednak swoich udziałów w Play. Brakowało chętnych, bo początkujący polski biznes telekomunikacyjny nie był wiele wart i mało kto wróżył mu sukces. Dziś sytuacja jest inna, bo Play jest największym polskim operatorem komórkowym. Jego wartość radykalnie wzrosła. Nowy nabywca, Grupa Iliad, chce zapłacić 10 mld zł. Dogadała się z głównymi akcjonariuszami, a ponieważ od 2017 r. Play jest spółką giełdową, ogłosiła wezwanie, że gotowa jest odkupić wszystkie pozostałe akcje, płacąc sporą premię. Wszyscy czekają już tylko na zgodę organów regulacyjnych.
Pomocna dłoń regulatora
Jak to się stało, że Play w ciągu dekady z zawodnika goniącego peleton zmienił się w lidera wyścigu? Wszystko zaczęło się w 2005 r., kiedy prywatna polska spółka telekomunikacyjna Netia uzyskała koncesję na czwartego operatora cyfrowej telefonii komórkowej. Tak powstała Netia Mobile, która z czasem zamieniła się w Play. Do rozwiązania miała kilka problemów: skąd wziąć pieniądze na budowę sieci? I poważniejszy – skąd wziąć częstotliwości radiowe niezbędne do stworzenia własnych stacji bazowych?