Znów kupujemy mieszkania z duszą na ramieniu. Inwestorzy pokazują tylko plany i wizualizacje domów, czasem nie mają nawet pozwolenia na budowę. Jak ich sprawdzić, by spać spokojnie?
Inwestor, któremu powierzamy duże pieniądze, nie może być firmą krzak. Trzeba zebrać o nim jak najwięcej informacji. Niektóre znajdują się w materiałach reklamowych spółek, ale warto je zweryfikować.
Jeśli inwestor podaje, że ma certyfikat dewelopera, oznacza to, że został sprawdzony przez ekspercką kapitułę Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (poprzednio: Krajowej Izby Budownictwa). Kapituła bada, jaka jest kondycja finansowa firmy, jakość jej inwestycji, dynamika sprzedaży. Certyfikat przyznawany jest na dwa lata, po czym firma prześwietlana jest ponownie. Takie świadectwo solidności bardzo ogranicza ryzyko kupujących mieszkania, chociaż zupełnie go nie wyklucza. Było kilka przypadków pozbawienia certyfikatu inwestorów, których sytuacja finansowa i reputacja podupadły. Na stronie internetowej PZPB (www.pzpb.internetdsl.pl) można przeczytać, że np. spółdzielnia PAX nie ma certyfikatu i nie ma prawa powoływać się na niego w swoich materiałach reklamowych.
Certyfikaty ma zaledwie 33 inwestorów (którzy – patrz niżej), większość musimy więc prześwietlić sami.
Sprawdzanie warto zacząć od Krajowego Rejestru Sądowego. W Centralnej Informacji w Warszawie (ul. Ostrobramska 75 C) albo w oddziale KRS dowiemy się, czy nie trafiliśmy na niewypłacalnego dłużnika (informację można też otrzymać pocztą).
Powinniśmy także zażądać od inwestora, by pokazał pozwolenie na budowę i wypis z księgi wieczystej. Nie dotyczy to, oczywiście, sytuacji, kiedy firma uprzedza, że nie ma jeszcze pozwolenia i przyjmuje tylko rezerwacje.
Reklama