Już na pierwszy rzut oka – perfekcjonista. Elegancki garnitur, dobrany krawat, starannie przyczesana grzywka i uśmiech Mony Lisy, by nie zdradzać nastroju. Widać lata funkcjonowania w korporacyjnym świecie, który nauczył go, by zanadto się nie odsłaniać. Choć nie unika mediów i często udziela wywiadów, niewiele z nich można się dowiedzieć o nim samym. Stworzył sobie teflonową zbroję, by nie przykleiła się do niego polityka. Zręcznie unika pytań o poglądy polityczne i ocenę najbardziej kontrowersyjnych działań PiS. Chce być postrzegany jako profesjonalny menedżer wynajęty do konkretnych zadań.
To długo działało. Dlatego musiał być zaskoczony, gdy z nieoczekiwanej strony wyszedł atak. Zajęły się nim „Wiadomości” TVP. Borys dowiedział się, że „jest powiązany” z aresztowanym właśnie gangiem sutenerów, do których należy firma, która otrzymała 175 tys. zł pomocy w ramach Tarczy Finansowej PFR. I że Polakom jest bardzo przykro, że Borys komuś takiemu daje publiczne pieniądze. Ale z drugiej strony – mówiono w TVP – nie ma czemu się dziwić, skoro był kiedyś dyrektorem w Banku Pekao, którym kierował Jan Krzysztof Bielecki. On z kolei był w tej opowieści konieczny, bo szefował Radzie Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, w której zasiadał Mateusz Morawiecki.
Na te rewelacje Borys zareagował w swoim stylu – spokojnie i dyskretnie. Sprostował „personalny paszkwil”, pisząc na Twitterze, że, owszem, pracował, ale nie w Banku Pekao, tylko w PKO BP, zaś pomoc finansową PFR przyznaje się na podstawie oświadczeń przedsiębiorców, które dopiero potem są weryfikowane przez odpowiednie służby. Jeśli ktoś dostał, a mu się nie należało, to potem musi zwrócić. W obronę Borysa wzięły media i organizacje przedsiębiorców, przestraszone, że jeśli teraz pomoc zacznie być przyznawana po wcześniejszym postępowaniu sprawdzającym, to wiele firm może jej w ogóle nie doczekać.