Szczeciński deweloper Lesław Siemaszko nie krył dumy, gdy informował, że jego firma dysponuje prawomocnym pozwoleniem na budowę dwóch 33-kondygnacyjnych wież (112 m wysokości, ponad 30 tys. m kw. powierzchni użytkowej, 345 apartamentów) na wydmie w Międzyzdrojach. „Wizjonerski i ekskluzywny projekt”, „niesamowity widok na niekończący się horyzont”, „magnes dla fanów monumentalnych budowli” – zachwala swoje przyszłe dzieło. „Przedsięwzięcie jest pionierskie i bardzo ekscytujące. Nie ma obaw, że inwestycja zniknie wśród innych podobnych, bo nic nie może się z nią równać w tej części wybrzeża”.
Faktycznie. Tylko Sea Towers pozostaną wyższe (141 m, 38 kondygnacji). Ale to Gdynia – 250 tys. mieszkańców, strefa umocnionych nabrzeży portowych. A Międzyzdroje to 5 tys. mieszkańców i wydmowy piasek. I te gdyńskie wciąż budzą kontrowersje wśród mieszkańców.
Uwiedzeni
W Międzyzdrojach na wieść o pozwoleniu rozpętała się burza. Gromy ciskali i tubylcy, i goście: „Gdyby ktoś w międzyzdrojskim magistracie łącznie z burmistrzem myślał o swoim mieście, na pewno do czegoś takiego by nie doszło”, „Koszmar, masakra, ludzka chciwość nie zna granic, międzyzdrojanie obudźcie się”, „Ludzie, módlcie się, żeby ten moloch nie powstał, dajcie na mszę, proście siostry z klasztoru w Międzyzdrojach (...)”. Komentarze w duchu: „Dla mnie bomba! Pięknie to będzie wyglądało!” – były rzadkością. W internecie ruszyła zbiórka podpisów pod petycją przeciwko budowie. No i tradycyjne dociekania, kto zawinił.
Trudno winić dewelopera. Jego wizja jest zgodna z prawem lokalnym w postaci miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, który w 2011 r. radni uchwalili jednogłośnie.