Rząd obiecuje, że od 1 grudnia znikną bramki na dwóch odcinkach dróg zarządzanych przez Generalną Dyrekcję Dróg i Autostrad, gdzie dziś trzeba płacić za przejazd. Chodzi o A4 między Wrocławiem i Gliwicami oraz A2 między Łodzią a Koninem. Tam kierowcy będą mogli kupić bilet elektroniczny albo płacić przy użyciu aplikacji – tej samej, do której instalowania przewoźników zachęca rząd. To element większej operacji związanej z „dobrą zmianą”. A konkretnie ze zmianą obecnego systemu poboru opłat za korzystanie z dróg viaToll na e-Toll. Teoretycznie sprawa dotyczy samochodów ciężarowych, ale w praktyce jest nieobojętna dla wszystkich kierowców. To jednocześnie poglądowa lekcja na temat nieudolności państwa.
Od 2011 r. działa u nas viaToll, system służący do zbierania opłat za przejazd płatnymi odcinkami dróg krajowych, autostrad oraz ekspresówek. Zbudowała go austriacka firma Kapsch, która ponad dekadę temu wygrała w Polsce przetarg na jego budowę i obsługę. Pieniądze pobierane od właścicieli samochodów ciężarowych trafiają do kasy Krajowego Funduszu Drogowego finansującego budowę i utrzymanie dróg. Odcinki objęte systemem można łatwo rozpoznać po rozstawionych nad drogami kratownicowych bramach. Na nich są odbiorniki komunikujące się z zainstalowanymi w pojazdach nadajnikami OBU. Urządzenia wykorzystują radiowy system transmisji danych.
Gdy w 2015 r. PiS doszedł do władzy, nie krył oburzenia, że jesteśmy uzależnieni od prywatnej i to obcej firmy, więc postanowił się jej pozbyć. Dobra okazja ku temu pojawiła się już w 2018 r. Wówczas kończyła się umowa Polski z Kapschem. Zdecydowano więc o przekazaniu kontroli nad viaToll głównemu inspektoratowi transportu drogowego, a ten przy pomocy Instytutu Łączności miał „spolonizować” system.