Odcisnął silne piętno na 17 latach polskich przemian. Jaką rolę widzi dla siebie w nowym rozdaniu?
Janina Paradowska: – W młodości, jak daleko sięgały pana marzenia? Kim chciał pan być?
Leszek Balcerowicz: – Pierwszym wyborem było dziennikarstwo. Ale wówczas, w latach 60., na studia dziennikarskie można było zdawać dopiero po uzyskaniu dyplomu na jakimś innym kierunku. Uznałem, że najodpowiedniejsze będą dwa: archeologia śródziemnomorska i handel zagraniczny, bo w warunkach kraju zamkniętego dawały jakąś szansę poznawania świata. Wybrałem handel zagraniczny, nie mając zresztą wielkiego wyobrażenia, że to jest kierunek ekonomiczny. Byłem na studiach ekonomicznych, próbując jednocześnie realizować swoje plany dziennikarskie, na przykład na łamach pisma „Student”. Pamiętam swój tekst zatytułowany „Bunt w Eldorado” – dotyczył Meksyku, w którym nigdy nie byłem... Z czasem niektóre przedmioty ekonomiczne, zwłaszcza międzynarodowe stosunki gospodarcze, które w Polsce były najbardziej otwartą dyscypliną ekonomiczną, zaczęły mnie wciągać i dziennikarstwo przestało być już tak ważne.
Najbardziej otwartą, czyli...
Nie podlegały takiej indoktrynacji jak ekonomia polityczna kapitalizmu czy socjalizmu. I tak jako outsider z prowincji, bo na handlu zagranicznym było dużo osób z Warszawy, których rodzice pracowali w tej dziedzinie, na dodatek zajęty wyczynowym sportem, wygrałem konkurs na referat z okazji organizowanej co dwa lata międzynarodowej konferencji Wschód–Zachód. Może znaczący jest tytuł tego referatu: „Reformy w krajach socjalistycznych”.
Śmieje się pan.