Antoni Łakomiak, ojciec kawiorowej marki Antonius Caviar, gości przyjmuje bułką i kawiorem. Bułką oczywiście z masłem, bo taka się najlepiej komponuje z kawiorem. 30-gramowe puszeczki z kawiorem otwiera pięciozłotówką, którą najłatwiej podważyć wieczko. A za puszeczkę kawioru takich pięciozłotowych monet trzeba dać dokładnie 50. Ale Łakomiak przekonuje, że nie o cenę tutaj chodzi, tylko o doznania. A że puszeczek jest sporo, to do stołu doprasza jeszcze panię Arletę, która w Gospodarstwie Rybackim w Gosławicach przepracowała 28 lat, choć zarzekała się, że odejdzie góra po dwóch miesiącach. – Kiedy przychodziłam do pracy, warunki były spartańskie, a firma w zasadzie w likwidacji – mówi pani Arleta i łyżeczką z masy perłowej nakłada sobie odrobinę kawioru na wierzch dłoni pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Dziś w pracy degustuje kawior z ich własnej produkcji i ma w tym widoczne rozeznanie, bo do jednych puszeczek sięga wyraźnie chętniej. Inne z kolei zgrabnie omija. Łakomiak nakłada sobie z każdej puszki, ale dla niego to praca, bo przy okazji robi kontrolę jakości.
Najbardziej poszukiwany na rynku jest kawior, od produkcji którego nie minęło więcej niż dwa miesiące. Kawior z Antonius Caviar w świetnej formie jest nawet po sześciu miesiącach. Choć w smaku jest już intensywny i bardzo wytrawny, jak mówi Łakomiak. Trzeba mu wierzyć na słowo, bo w Polsce konsumpcja i wiedza na temat kawioru jest ciągle naskórkowa.
Ciepła woda w stawie
Zaczęło się od tego, że PRL intensywnie się elektryfikowała i pod Koninem powstała w latach 50. zeszłego wieku elektrownia na węgiel brunatny. Wybór nie był przypadkowy, bo w jednym miejscu były dwa kluczowe elementy. Tanie paliwo i zupełnie darmowe chłodziwo w postaci wody z Jeziora Gosławskiego.