Jego główni beneficjenci (lub ofiary) to oczywiście pracownicy umysłowi: prawnicy, bankowcy, informatycy, urzędnicy, nauczyciele, ludzie korpo. W sądach model hybrydowy trąci improwizacją i bałaganem. Składający pozew nie ma pojęcia o tym, w jakim trybie odbędzie się rozprawa. Dowie się dopiero, gdy sąd wyznaczy sędziego, to jego decyzja.
Artur na wyznaczenie terminu pierwszej rozprawy przeciwko niesolidnemu wspólnikowi czekał rok. W końcu dostał maila. Rozprawa odbędzie się online, może więc udać się na nią w kapciach, byle w marynarce. O wyznaczonej godzinie odpali komputer i połączy się z sądem, podobnie jak strona przeciwna. Przy laptopach w sądowym budynku siądą sędzia i protokolant. Efekty wymuszonej przez pandemię cyfrowej rewolucji na razie są skromne.
Początkowo Artur nie miał zamiaru korzystać z adwokata, z Zoomem i internetem jest obyty. Ostatecznie uznał jednak, że konieczność podzielenia uwagi między sprawy techniczne i procesowe utrudni mu przed sądem klarowny wywód. Przemyślał sprawę i wynajął profesjonalne wsparcie. Obaj z adwokatem usiedli przy laptopach w kancelarii.
Covidowa normalność w stołecznej kancelarii adwokackiej Tomasza Rzepki oznacza, że wszyscy pracownicy przychodzą już do biura codziennie. Chyba że ktoś ma niepokojące objawy. Wtedy lepiej, żeby został w domu, nawet jeśli jest zaszczepiony. Klienci, zwłaszcza pierwszorazowi, preferują kontakt bezpośredni, chcą poznać osobę, która ma ich reprezentować. Osoby po pięćdziesiątce, dla których kontakt z sądem przez internet jest czymś mocno stresującym, najczęściej korzystają z pełnomocnika. – Z domu nie pracujemy, nawet wtedy gdy tylko przygotowujemy się do rozprawy – tłumaczy adwokat Ksenia Rzepka. – Akta mieszczą się nieraz w wielu tomach, jak to wszystko zeskanować?