Analitycy GUS w opracowaniu „Aktywność ekonomiczna ludności przed i w czasie pandemii Covid-19”, analizując dane z 2020 r., zauważyli, że pierwszy lockdown faktycznie, także w przenośni, zamknął panie w domu. Ale już pod koniec roku bezrobotnych mężczyzn było więcej niż kobiet. Na razie nie sprawdzają się przepowiednie o masowym zawróceniu kobiet z rynku.
Choć wydawało się to nieuniknione. Karmienie obecnych całą dobę domowników, doglądanie nauki zdalnej synów i córek nawet w wielu progresywnych rodzinach w pierwszym rzucie niejako automatycznie spadło na barki matek (dość przypomnieć relacje z mediów społecznościowych: „Przy stole w salonie dzieci próbują łączyć się na lekcje online, a między nimi ja piszę maile do klientów; przez osiem godzin zdołałam wysłać dwa”). Przewidywano, że koszty tego zderzenia z prozą pandemicznego życia wystawią pracowniczki na pierwsze miejsca w kolejce do nieuniknionych zwolnień. Poza tym kobiety zatrudnione są licznie w branżach szczególnie narażonych na skutki lockdownów i bankructw. W gastronomii i hotelarstwie, według danych GUS, jest ich ok. 70 proc., podobnie w różnorakich firmach usługowych. W kulturze i rozrywce stanowią 60 proc. pracowników. Jakim więc cudem w ogóle udało im się odnaleźć i pozostać na rynku?
Wirtualnie, czyli bez granic
Część odpowiedzi tkwi w trudnym do przewidzenia w początkach pandemii rozwoju społecznych potrzeb. Co stworzyło szanse dla kobiet czasem od lat tkwiących z dala od rynku.
Jak Kinga, 34-latka, matka dwuletnich bliźniaków, anglistka. Od urodzenia synów właściwie nie pracowała, tyle że wpadały jej jakieś tłumaczenia. – Nie mogłam związać się z żadną firmą. Mój mąż jest pilotem, z nieregularnym czasem pracy. Ze względu na zawód Jacka często się przeprowadzamy – wyjaśnia.