Najpierw Lidl, a zaraz potem Aldi triumfalnie ogłosiły: spadek stawki VAT z 5 do 0 proc. na większość artykułów żywnościowych przeniosą na konsumentów. Innymi słowy, ceny wielu towarów spadną o prawie 5 proc. (dokładnie powinno być to 4,8 proc.) już na początku lutego. Aldi nawet przekonuje, że obniżek dokona dzień wcześniej – 31 stycznia – aby wyróżnić się na tle konkurencji. Po takiej deklaracji niemieckich dyskontów inne wielkie sieci nie mają pola manewru – Biedronka, Netto czy hipermarkety zapewne również będą świętować już za dwa tygodnie obniżkę VAT.
Marketingowo to świetny krok – sieci handlowe nie tracą na tym przecież ani grosza. Muszą co prawda przy kasie zamieścić informację o tym, że to decyzja urzędowa, obowiązująca do końca lipca (przynajmniej na razie), ale przy okazji na pewno nie omieszkają podkreślić w reklamach i gazetkach promocyjnych, jak bardzo dbają o los swoich klientów w czasach wielkiej drożyzny.
Czytaj także: Rządowy pakiet drożyzny nie powstrzyma
Małe sklepy w coraz gorszej sytuacji
Jednak tego samego, co od wielkich, rząd oczekuje też od małych. Premier zachęca klientów do donoszenia na sklepy, które nie uwzględnią obniżki VAT w cenach produktów od początku lutego. Tymczasem Polska Izba Handlu, zrzeszająca mniejsze punkty, ostrzega, że nie można wszędzie liczyć na taki automatyzm. Właśnie małe sklepy znalazły się w pułapce. Trudno będzie im zachować się jak dyskonty, ale nie mają wyjścia. Jeśli cen nie obniżą, mogą nie tylko stracić klientów, ale i ściągnąć na siebie gniew Inspekcji Handlowej czy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Manewr z VAT może zatem pogłębić proces, który obserwujemy od lat – duże sieci, zwłaszcza dyskontowe, zwiększają udziały w rynku i szybko rosną, zaś małe, niezrzeszone sklepy są w coraz trudniejszej sytuacji, a ich liczba maleje. Wysoka inflacja jeszcze bardziej pogłębia istniejące nierówności. Dużym sklepom łatwiej przecież negocjować z dostawcami i zmuszać ich do ograniczenia podwyżek. Mniejsze punkty mają znacznie gorszą pozycję przetargową, a przy niewielkich marżach muszą wszelkie podwyżki szybko przenosić na swoich klientów.
Czytaj także: Drożyzna w sklepach. „Trzymam się za portfel i liczę każdą złotówkę”
Obniżka VAT w dobie podwyżek cen
Tymczasem podstawowy kłopot z obniżką VAT polega na tym, że jesteśmy w trakcie podwyżek cen. Nie jest to punktowe, jednorazowe zjawisko. Produkty drożeją systematycznie, a dane od producentów są jednoznaczne: przynajmniej przez kilka najbliższych miesięcy będą oni przenosić na klientów coraz wyższe własne koszty – surowców, energii, wynagrodzeń. Handlowcy mają zatem dwie możliwości. Mogą, dzięki obniżce VAT, po prostu nieco spowolnić podwyżki, jednak wówczas rządowy „prezent” nie zostałby zauważony przez klientów, a dla PiS nie spełniłby podstawowego celu politycznego.
Czytaj także: Władza nie walczy z inflacją, rozkłada ją na raty
Druga strategia to zatem wprowadzenie podwyżek jeszcze przed końcem stycznia (często nawet wyższych niż niezbędne), potem spektakularne obniżenie cen 1 lutego o ok. 5 proc., a następnie powrót do podwyżek po chwili przerwy (zapewne nie dłuższej niż kilka tygodni). Duże sieci na pewno wybiorą taką strategię, małym punktom wygodniej byłoby nie obniżać cen 1 lutego, za to spowolnić podwyżki w kolejnych tygodniach. Jednak z marketingowego i politycznego punktu widzenia to bardzo niebezpieczna strategia. Od tego, jak rozegra się vatowską promocję, zależeć może przyszłość wielu sklepów.