„Hrywna ukraińska UAH – 0 PLN” – w pierwszych dniach wojny w Ukrainie takie napisy na tablicach kursów walutowych pojawiły się w większości polskich kantorów. W niektórych hrywny (UAH) po prostu znikły z tabel. Jeśli gdzieś je wymieniano, to zwykle po paskarskim kursie, czyli płacąc najwyżej kilka groszy, na dodatek stosując gigantyczny spread (różnicę cen kupna i sprzedaży). Oficjalny kurs NBP wynosił 0,14 – 0,15 zł.
– Trudno się dziwić właścicielom kantorów. Ich biznes polega na tym, że kupują i sprzedają walutę, a zarabiają na różnicy cen. W chwili wybuchu wojny znikły osoby zainteresowane kupnem hrywien, a pojawiły się za to tłumy chcące je sprzedać. Na dodatek nie było wiadomo, jaka jest realna wartość hrywny i co kantory mogą zrobić ze skupioną walutą, bo banki ich nie przyjmowały – tłumaczy Aleksander Pawlak, prezes polskiego oddziału firmy Tavex handlującego metalami szlachetnymi i walutami obcymi.
• • •
Brak wiedzy, jaka jest rzeczywista wartość waluty kraju, którego samo istnienie jest zagrożone, stanowi poważny czynnik ryzyka. Zwłaszcza że Narodowy Bank Ukrainy (NBU) wprowadził gospodarkę wojenną. By uniknąć paniki i zawalenia się systemu finansowego, zamroził kurs hrywny na przedwojennym poziomie, zakazał wywozu walut obcych, ograniczył wypłaty oszczędności do 30 tys. hrywien dziennie. Chodziło o utrzymanie działania systemu bankowego i zapewnienie dostępności gotówki, której przed wojną w obiegu było ok. 600 mld UAH (średnio 70 banknotów na jednego mieszkańca). Ostatnio NBU zaczął luzować te rygory, zwłaszcza dotyczące limitów wypłat w hrywnach i walutach obcych. Najbardziej poluzowano je w rejonach zagrożonych rosyjską okupacją. Ograniczenia nadal dotyczą wywozu walut za granicę.