Gdy w Polsce nastał kapitalizm, Jerzy Mazgaj, germanista i były pilot wycieczek zagranicznych, prowadził w centrum Krakowa butik. Szybko doszedł do wniosku, że w tak reprezentacyjnym miejscu warto handlować luksusową odzieżą. Pojechał więc do Metzingen w Niemczech, do siedziby Hugo Bossa. – Miałem na sobie ich garnitur, a że mówiłem płynnie po niemiecku, zostałem dopuszczony przed oblicze dyrektora handlowego. Widać zrobiłem na nim dobre wrażenie, skoro uczynił mnie generalnym przedstawicielem Hugo Bossa na Polskę – opowiada Mazgaj o początkach swojej fortuny. Teraz kontroluje giełdową Almę (sieć delikatesów), ale swój pierwszy milion zarobił, prowadząc firmowe sklepy Bossa, Kenzo, Burberry oraz Zegny – luksusowych marek, których do dziś jest wyłącznym przedstawicielem.
W podobny sposób – podpierając się możliwościami i towarem zachodnich koncernów – wkraczali w świat wielkich interesów inni znani biznesmeni, np. Sobiesław Zasada (zaczynał jako przedstawiciel Mercedesa) czy Jan Kulczyk (rozwijał sieć Volkswagena). Dzisiaj wizytówki z tytułem generalnego lub wyłącznego przedstawiciela na Polskę nie przynoszą już tyle splendoru co dawniej. Ale i teraz dużo łatwiej rozkręcić interes, gdy się ma za plecami duży koncern.
Fortuna w komórce
Gdy w Polsce padł komunizm i Polacy zaczęli wymieniać stare radzieckie telewizory, Grundig dostrzegł rodzący się za wschodnią granicą wielki rynek. Na jego podbój wysłał Wiśniewskiego. – Jako solidny partner miałem już wtedy nieograniczony kredyt zaufania. Dawali mi całe tiry telewizorów bez zabezpieczenia – opowiada biznesmen o czasach, gdy w sprzęt Grundiga zaopatrywał połowę Polski.
Większość polskich przedsiębiorców zawzięcie zmaga się z wielkimi zagranicznymi koncernami. Część jednak uważa, że nie warto kopać się z koniem. Próbują płynąć z prądem i rozwijać biznes, wykorzystując konkurentów. Niektórym to się udaje.
Polityka
22.2007
(2606) z dnia 02.06.2007;
Rynek;
s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Muszla kokosowa"
Reklama